Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Przycmentarna kaplica

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość


Jazz E. Chevalier
avatar

Uczeń Ravenclaw
Rok Nauki : VII
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 328
  Liczba postów : 357
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8779-jasper-h-beckett#247587
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8782-jasper-h-beckett#247598
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8780-jasper-h-beckett
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Administrator




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyWto Sty 27 2015, 15:32;


Przycmentarna kaplica


Ukryta w lesie, z dala od ciekawskich spojrzeń, skrywa w sobie sekrety, o których wszyscy powinni zapomnieć. W środku wyryto starożytne runy przez nieznanego czarodzieja - podobno są tajemniczym zaklęciem chroniącym kaplicę przed zagrożeniem. A może to sama budowla została zaczarowana tak, by nie pozwolić wejść dalej tym, którzy na to nie zasługują? Nie wiadomo, w co wierzy ani kogo prosić o pomoc. Oczywiście można tutaj przyjść i próbować odczytać runy, ale bez wprawnej pomocy nauczyciela lub kolegi znającego materiał, próżne twe działania.

Na tym terenie nie działa teleportacja, a skupienie magii może wywołać nieprzewidziane skutki w rzucaniu zaklęć!

Powrót do góry Go down


Utopia Blythe
Utopia Blythe

Student Gryffindor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : najmłodsza Blythe, klon Psyche
Galeony : 1231
  Liczba postów : 1084
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8678-utopia-blythe
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8682-utopia
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8681-utopia-blythe
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyCzw Lut 05 2015, 22:39;

Zimny wiatr smagał Utopię po twarzy, omal nie zrzucając czapki z głowy. W końcu ją znalazła, wrzuconą pod łóżkiem Echo, gdzie najwyraźniej musiała ją któregoś razu zostawić. Albo Archemiau ją tam zawlókł, odwiedzając Lyonsównę. Zresztą nieważne. Istotny jest fakt, że przynajmniej raz ciepło się ubrała. Nie byłaby jednak przeciwna temu, żeby całą tą wiochę otoczyć bańką ciepłego powietrza. Było jej potwornie zimno, niemalże nie czuła już palców, mimo że miała na sobie dwie pary rękawiczek. Syberia, ah, Syberia – największe zło świata. Jakby nie mogli ich wysłać na Madagaskar.
- Fantastyczne miejsce – skwitowała, rozglądając się wokół, gdy doszli do starego cmentarza. Normalna osoba uciekłaby stąd, gdzie pieprz rośnie, ale nie ona. Blythe uwielbiała wszelkiej maści duchy i zjawy, a już zwłaszcza rozmowy z nimi. – Możemy tu chwilę zostać? – Spytała Cichego, gdy stanęli przy starej kaplicy. Była już trochę zmęczona brodzeniem w zaspach sięgających kolan, zwłaszcza że nadal odczuwała skutki wypadku w pociągu. Całe szczęście, że ta głupia lampa ich nie pozabijała. Jak to w ogóle możliwe, że się urwała? Najwyraźniej nie należało ufać nawet czarodziejskim środkom lokomocji.
Oparła się o jedno z drzew. Miała ochotę usiąść, ale wszystko było pokryte grubą warstwą śniegu. Zresztą nie wypadało wchodzić na groby. Duchy by się zdenerwowały.
Uśmiechnęła się trochę niemrawo do Cichego. Jej głowa znowu była pełna zmartwień, a przecież po feriach miał być dla niej jeden z gorszych okresów. W tym roku miała zdawać OWTMy, a nawet nie zabrała się do nauki czegokolwiek poza historią magii, którą i tak już miała w małym palcu.
- Martwię się o Psyche – powiedziała w końcu, spuszczając głowę. – Nie powinnam jej wtedy zostawiać samej. Mówiła przecież, że się źle czuje.
To tak, jakby ją wykorzystała. Wygadała się, pozwoliła wypróbować nowy sposób wróżenia z kredek i sobie poszła. Tylko że myślała, że jej starsza siostra wróciła do swojego przedziału.
- To nie moja wina, prawda? – Zapytała. – Przecież bym jej nie zostawiła.
Mieli pozwiedzać okolicę, znaleźć jakieś ciekawe miejsca, a ona znowu smęciła. Jak Quiet z nią wytrzymywał? Ale to minie. Po prostu pech ostatnimi czasy jej nie opuszczał. Tylko że jeśli dzieje się coś złego, musi w końcu i dobrego – tak działa równowaga i tego należało się trzymać.
Powrót do góry Go down


Quietus Ettréval
Quietus Ettréval

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja
Galeony : 428
  Liczba postów : 363
https://www.czarodzieje.org/t10007-quietus-ettreval#279078
https://www.czarodzieje.org/t10065-cichnacy-szept#280286
https://www.czarodzieje.org/t10074-quietus-ettreval#280494
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyPią Lut 06 2015, 14:16;

Czy to nie dziwne, że za każdym razem musieli leźć w najbardziej zakazane miejsca? I czy to nie dziwne, że będąc zbyt paranoidalnym, zabrał ze sobą wyścigową miotłę? Po ich ostatniej, nocnej schadzce z demonami w tle, Cichy postanowił być jeszcze bardziej ostrożniejszy i dlatego, gdy kroczył tuż obok gryfońskiego maleństwa, spojrzał z troską na coraz bardziej zmartwioną Blyteówną. Miotłę zaczarował tak, by szybowała tuż za nimi i nie zbaczała z kursu, a on zaś, sam przybliżył się do niższego dziewczęcia i obejmując ciemnowłosego niziołka w pasie, przyciągnął ją do swojego boku. Tym samym, chociaż trochę chcąc jej pomóc w dojściu na starą kaplicę. Rozglądając się wokół, uniósł z ciekawością brew na rozciągający się pejzaż, złożony z samych nagrobków i z pewnością ze spróchniałych kości pod cmentarnymi płytami, po czym wykrzywił wargi w krzywym uśmiechu.
- Blythe, powiedz mi jakim cudem zawsze spotykamy się w opuszczonych miejscach, hm? Aż tak bardzo lgniesz do niebezpieczeństwa, malutka? - wymruczał miękkim i cichym głosem nad jej głową i westchnął na tyle rozbawiony, by pozwolić sobie na uniesienie kącika ust do góry. Domyślając się, że Utka ponownie wpadnie na pomysł, by zaciągnąć ich do miejsca obleczonego grozą, ubrał się rzecz jasna, stosownie do okazji i tak! - ponownie miał na sobie rozpiętą, czarną pelerynę jednakże tym razem również od środka podbitą na czarno, a nie na czerwono, jak ów wampirzą. Ogółem wyglądał jak taki typowy smoker, w butach z wysokich cholewami, czarnymi spodniami, czarnym swetrem i równie czarną, smoczą kurtką, a jakże! I do tego jeszcze z włosami całkowicie rozmokłymi od sypiącego się z nieba śniegu, ha. Widząc jak jego maleństwo zmęczyło się szybkim marszem przez wysokie zaspy śniegu, bez wahania zagwizdał na swoją błyskawicę (hehe) i zanim ta się zjawiła przy Utce, to grzeczny i ułożony krukon już doskoczył do dziewczęcia i bez trudu ją podnosząc nieco do góry - posadził gryfonicę na zawieszoną w powietrzu miotłę. Sam zaś oparł się dłońmi o pień drzewa i mając pomiędzy swoimi ramionami uwięzioną Utię wiszącą bezradnie na miotle, westchnął cicho na jej pełen zrezygnowania głos. Niemalże serce mu się łamało, że ten jego gryfoński łepek boryka się z tyloma problemami! Gdyby wiedział, że dwie Blytheówny zmyły się cichaczem do łazienki w pociągu -to żadną z nich, by nigdy ich tam nie puścił samopas! W końcu obie dziewuchy bardzo dobrze znał i .. zawalił zadanie. Opierając więc swoje czoło o jej czółko, machinalnie złapał ją za brodę i zadzierając ją nieco do góry, westchnął niemalże ciężko.
- Blytheówna, głupoty zaczynasz gadać jak każdy standardowy gryfon. - zganił ją z dziwną dla siebie czułością i drugą ręką obejmując ją w talii, przytulił to niepokorne dziewczę do swojego krukońskiego ciała. Musnął także jej drobny nosek, swoim własnym i delikatnie ucałowawszy go swoimi zimnymi wargami, uśmiechnął się nagle z typową dla siebie wesołością.
- A Psyche się wyliże, w końcu to Blythe do licha! A teraz daj ładnie buzi, biednemu krukonowi, żeś zwiała niedobra i pyskata gryfonko wraz ze swoją siostrą z przedziału! Nawet nie wiesz na jakie wstrętne dziewuchy trafiłem na korytarzu, szukając właśnie Ciebie, marudo. - stwierdził boleśnie i wygiął wargi w przeokropny grymas na samo to wspomnienie. Przytulił ją także mocniej do siebie, co by jej cieplej było i łypnął na nią z góry, po czym wyszczerzył się niepoprawnie do gryfonicy, by się chociaż do niego uśmiechnęła i przestała być taka smutna.
Ach, bo wielbił ją drażnić!
Powrót do góry Go down


Utopia Blythe
Utopia Blythe

Student Gryffindor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : najmłodsza Blythe, klon Psyche
Galeony : 1231
  Liczba postów : 1084
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8678-utopia-blythe
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8682-utopia
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8681-utopia-blythe
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyPią Lut 06 2015, 14:17;

Nie, to wcale nie dziwne. Oni po prostu byli jak łowcy potworów, których ciągnęło w te mroczne zakamarki. Tylko że nikt im nie płacił za poskramianie duchów, bo jeszcze nigdy im to nie wyszło. Zjawy prędzej przeganiały ich, niż oni je, ale początki zawsze bywają trudne. Kiedy dojdą do wprawy, będą niepokonani. Może nawet spróbują stanąć oko w bandaż z egipską mumią? Musieliby się tylko jakoś wymknąć nauczycielom.
- A gdzie indziej byśmy się lepiej bawili? – Zapytała, niemal się na nim uwieszając, taka już była zmęczona spacerem. Pociąg, z którego przyszli, znajdował się spory kawał drogi od centrum Pritoku, nie mówiąc o cmentarzu na jego obrzeżach. Od lasu wolała trzymać się z daleka, więc tylko to miejsce wydawało się dobre, by uniknąć zbędnych tłumów. Nie lubiła tłoku, dusiła się w nim i nie mogła na niczym skoncentrować. Nie żeby mróz jej w tym jakoś pomagał, zwłaszcza że chyba zamarzła jej każda część ciała. Zaczynała zazdrościć Cichemu tej jego smoczej peleryny, więc złapała za jej koniec i okryła się nią. Tak było o wiele przyjemniej, chociaż nadal chodziła jej po głowie bańka ciepłego powietrza, o której przeczytała w książce od Archibalda.
Pewnie znalazłaby się setka miejsc, w których byłoby im cieplej, ale Utopia po prostu przyciągała kłopoty i musiała wybrać akurat cmentarzysko – taki jej pech. A że Cichy najwyraźniej nie potrafił jej z tym wszystkim zostawić, on sam stawał się bohaterem mrożących krew w żyłach historii. Aż dziwne, że jeszcze z tych nagrobków nie wyskoczyły szkielety i nie odtańczyły wokół nich plemiennej makareny, przywołującej pioruny w najgorszą śnieżycę, jaką kiedykolwiek widziały oczy Blythe’ówny. Czy z tych chmur kiedykolwiek przestawało sypać? Przez moment obserwowała płatki śniegu, zastanawiając się, jakim cudem każdy z nich naprawdę był zupełnie inny. Przecież powstawały z wody, której krople zdawały się identyczne. Na pewno to jakieś czary matki natury.
Spojrzała na Krukona wystraszona, gdy posadził ją na Błyskawicy. Mimo że z lataniem akurat problemów nie miała, nie ufała miotłom, a już zwłaszcza w taką pogodę. Poczuła się pewniej dopiero, kiedy oparła się dłońmi o jego ramiona, jak gdyby to miało sprawić, że nie zleci prosto w śnieżną zaspę. I tak by jej pewnie na to nie pozwolił. Zawsze ratował ją z opresji, a ona mu nawet nigdy nie podziękowała.
Kiedy stał tak blisko, zrobiło się jej dziwnie ciepło. Pewnie zaczerwieniła się jak jej gryfoński szalik, którym obwiązała sobie szyję. Sam fakt przyznania się przed siostrą, że się w nim zakochała, tylko pogarszał sytuację, bo jeszcze silniej to odczuwała. Musiała się jednak wziąć w garść.
- A więc jestem standardowym gryfonem?
Może rzeczywiście paplała bez sensu, w rzeczywistości nie mając się o co martwić? Za dużo na głowie, zdecydowanie za dużo, zwłaszcza że połowę tych problemów przysparzała sobie sama. Typowy gryfon, szukający jak najwięcej powodów do marudzenia.
Uśmiechnęła się jednak do niego z myślą, że rzeczywiście ma rację. Psyche się wyliże, bo przecież jest silna. Jest jej bohaterką i nie pozwoli nawet zauważyć młodszej siostrze, że coś nie tak z jej samopoczuciem. Tylko Utopia ukazywała swoje strapienia całemu światu, nie potrafiąc ich ukryć za maską zaradności. To syndrom młodszej siostry? Chyba po prostu już taka była.
- Dać ładnie buzi? – Powtórzyła za nim cicho, kładąc dłoń na jego policzku. Nawet przez rękawiczki czuła, że zmarzł pomimo smoczej peleryny. Uniosła głowę tak, że znów stykali się nosami. Czuła jego oddech, ale ostatecznie przekręciła się, a jej usta znajdowały się teraz przy jego uchu. – Wolę usłyszeć, co to za wstrętne potwory cię prześladowały – wyszeptała. Zdekoncentrowała się jednak na tyle, że straciła równowagę na tej przebrzydłej miotle i musiała objąć chłopaka za szyję, by się nie wywrócić. Na szczęście ją przytulił, chroniąc przed upadkiem. Nie chciała wpaść w zaspę i przemoknąć do suchej nitki.
Powrót do góry Go down


Quietus Ettréval
Quietus Ettréval

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja
Galeony : 428
  Liczba postów : 363
https://www.czarodzieje.org/t10007-quietus-ettreval#279078
https://www.czarodzieje.org/t10065-cichnacy-szept#280286
https://www.czarodzieje.org/t10074-quietus-ettreval#280494
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyPią Lut 06 2015, 17:12;

Obdarzył dziewczę stuwatowym uśmieszkiem, gdy zapytała się Hrabiego Quietuli czy rzeczywiście jest standardową gryfonką. Och! Na to pytanie mógłby przecież odpowiedzieć dwojako. Z jednej strony niczym tornado wręcz magicznym sposobem, przyciągała do siebie WSZELKIE  kłopoty, była niepokorna, pyskata i lekkomyślna jak przystało na prawdziwego gryfona. Niczym wielki, różowawy i cukierkowaty neon, chodziła po Hogwarcie bądź po zakazanym lesie, w towarzystwie podejrzanych osobników (Quiet!) i nic sobie z tego nie robiąc, po prostu błyszczała swoim wszechogarniającym entuzjazmem. Oprócz tego jej obsesyjne poszukiwanie przygód i typowe zboczenie odnośnie historii i starożytnych run, tworzyło mieszankę wybuchową. Pocierając kciukiem swoją wargę, jedynie posłał gryfońskiej złośnicy przeciągłe, tajemnicze spojrzenie i naraz prychnął jak przystało na krukońskiego geniusza.
- Gryfonką jesteś moją, pyskaczu. A standardowo to się ładujesz we wszelkie kłopoty. A mówili mi bym się nie zadawał z lwicami i jak skończyłem, hm? Na cmentarzu z maleństwem.  - Rozbawiona mina Quietusa niemalże świeciła  w ciemnościach niczym latarnia na pustkowiu i wlepiając w swoją dziewczynkę, czułe spojrzenie - zarechotał nagle złośliwie gdy malutka sama się na nim uwiesiła. Z ciekawością obserwował jak jej wyraz buzi się zmienia pod wpływem jego zaskakującej prośby i gdy swoją drobną rączkę oparła na jego policzku. Wpatrując się w nią, przekrzywił nieznacznie łeb na bok i taksując ją swymi ślepiami, zamruczał nagle niczym wilczur, gdy Blytheówna zamierzała się z nim droczyć! Niby to takie małe, niewinne a jakie zadziorne! Odnośnie zapytania potworów, zadarł prowokująco brew do góry i przybliżając swą bladą twarz do jej twarzyczki, zachichotał niczym wcielenie samego zła, gdy ta niezdara merlińska, zsunęła się z błyskawicy i z impetem wleciała prosto w jego ramiona. Nie dość, że ugiął swe kolana niczym bohater, by wzmocnić chwyt na jej powabnej talii, to jeszcze z całą swoją premedytacją, ucałował skrawek jej odsłoniętej szyi.  
- No proszę, a wydawało mi się, że grasz niedostępną. - szepnął jej do ucha. Jego oczy błyszczały w księżycowym świetle, a głos brzmiał trochę chrapliwie, a mimo tego wygiął wargi w krzywy uśmieszek. Merlinie jak ona mu się podobała! Ta jej zaciętość, bojowość i ta przekora w jej ślepiach. I przyznajmy sobie szczerze - była niebrzydka. Niskie to jak skrzat domowy, ubierające się jak elf - w pakiecie z długaśnymi, ciemnymi włosami pachnącymi czekoladą i najpiękniejszymi ślepiami na całym czarodziejskim kontynencie. Quietus przepadł. Przepadł z kretesem i nie wyobrażał sobie, by móc przeżywać swe liczne szlabany z jakąś inną istotką. Owszem - niegdyś preferował długonogie blondynki bądź rude, ale gdy poznał te maleństwo - po prostu zwariował na jej punkcie. Upajał się jej cudnym zapachem i niczym szaleniec, traktował ją niemalże jak swoją ukochaną własność. Bo Blythe była jego. Nawet jeżeli nie miała jeszcze o tym zielonego pojęcia. Powiadają, że gryfoni działają instynktownie, a krukoni mają z reguły, w swojej głowie taki misz-masz, że wszystko muszą ubrać w milion słów i w tysiące ochów i achów. Ale czy to nie w tym tkwi, ich siła i cały urok? Bez zbędnych słów przyciągnął ją do swojego ciała i okrywając ją fałdami swojej peleryny, jak i otulając swoimi ramionami - z wrednym uśmieszkiem przycisnął ją do konaru biednego drzewa i schylając leniwie głowę, musnął wargami jej ucho.
- Będąc w skautach nigdy nie otrzymałem odznaki sprawności z randkowania z wiedźmą. -wymruczał cicho, pieszczotliwie zdrabniając jej status magiczny i unosząc kącik ust do góry, zerknął z absolutną powagą na swe dziewczątko. - Trzeba więc to jak najszybciej nadrobić, moja droga! - dorzucił łobuzersko i zatrzymując się spojrzeniem na jej wargach, pozwolił sobie na złośliwy uśmieszek pełen chwały i satysfakcji, gdy jeszcze bardziej się nad nią nachylił, chcąc jej przesłonić cały świat. I jak to zawsze bywa w takich momentach - coś musiało mu przeszkodzić. Cichy szmer i nienaturalna cisza, która nagle nastała, zmusiła Quieta do chwilowego przebłysku geniuszu i spoglądając badawczo na gryfonkę, zesztywniał i starając się praktycznie, że nie oddychać, zlustrował ich miejsce.. schadzki.
Jedyną roślinność przy cmentarnej kaplicy, stanowiły karłowate sosny i jakieś niezidentyfikowane gęste krzewy, a podłoże składało się z mieszaniny kamieni i wilgotnego piasku. I dopiero teraz zauważył, iż część leśnej gęstwiny wyglądała jak tuż po upadku meteoru. Nieopodal leżały drzewa, połamane jak zapałki, a kora nieobalonych sczerniała od poparzeń. Mało tego, po wszystkim przebiegały iskry ciemnej magii, najciemniejszej, jaka kiedykolwiek powstała po wielkim wybuchu. I to wyglądało tak, jakby całe otoczenie zostało nią zalane. Sączyła się z piachu pod nimi, przesycając powietrze całą swoją wonią. Z przerażeniem odnotowując ów odkrycie, złapał Utopię za biodra i gestem tak szybkim, że niemalże niezauważalnym wyciągnął różdżkę zza pasa, którą wycelował w najbliższe zarośla.
- Chyba sobie zrobimy małą powtórkę z historii, gryfoński kotku. Pamiętasz co jest esencją czarnej magii? - spytał podejrzanie spokojnym tonem głosu i przyciskając ją do swojego ciała, szepnął pod nosem cichą formułę zaklęcia rozjaśniającego. Głupio, by było umrzeć tylko dlatego, że w kompletnej ciemności się nie dostrzeże swojego przeciwnika, prawda? I całkiem słusznie postąpił, bo to co chwilę potem ujrzał, spowodowało, że zemdlałby na miejscu, gdyby nie obecność gryfonicy i przemożna chęć bronienia jej. Bo nagle jego oczom ukazały się dwie rozmazane postacie.

Inferiusy.
Powrót do góry Go down


Utopia Blythe
Utopia Blythe

Student Gryffindor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : najmłodsza Blythe, klon Psyche
Galeony : 1231
  Liczba postów : 1084
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8678-utopia-blythe
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8682-utopia
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8681-utopia-blythe
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyPią Lut 06 2015, 18:46;

Krukońskiego geniusza, powiadasz? Członkowie domu Ravenclaw wykazywali się częściej w swej istocie szaleństwem, nieprostolinijnymi pomysłami i zgłębianiem dziedzin, które z pewnością znalazłyby się na liście najniebezpieczniejszych. Może też dlatego tak bardzo ciągnęło ich do Gryfonów, będących równie pokręconymi, pociąganymi przez wszelkie niecodzienne sytuacje. Nic dziwnego, że Quietus trafił pod skrzydła Roweny, a Utopia znalazła się u boku Godryka Gryffindora, choć nie dostrzegała jeszcze tego, jak bardzo tam pasowała.
- Jako Krukon powinieneś słuchać innych. Uprzedzali? Tak, więc sam się wpakowałeś w to bagno.
Uśmiechnęła się do niego szeroko, zastanawiając nad tym, dlaczego tak bardzo stresowały ją listy od Billie. Przecież było tak, jak zawsze. Nie musiała się obawiać, że usłyszy jakieś dziwne wiadomości, mimo że ponoć mają się jej spodobać. Gdyby chciała, pewnie już dawno wyciągnęłaby wszystko od Puchonki, którą tak łatwo można podejść. Jedyne, co sprawiło, że odpuściła, to jej słowa, że powinna usłyszeć wszystko od Cichego. Skoro tak, to może poczekać. Miała ochotę zapytać go od razu, ale zapewne udusiłby Billie za te plotki, a poza tym nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa na ten temat. Nie chciała psuć całego wyjścia, bo przecież i w ten sposób mogłoby się to skończyć. O biedna, naiwna Blythe’ówna.
Nie zamierzała spadać z tej przebrzydłej miotły – samo wyszło. Najwyraźniej los i przepowiednie z kredek tak chciały, chociaż sama do końca nie potrafiła zrozumieć tajnik wróżenia Psyche. Ona naprawdę widziała w tym cokolwiek czy po prostu miała tak rozwiniętą intuicję i obserwowała ludzi w taki sposób, że siłą dedukcji dochodziła do wszystkiego sama?
Zesztywniała na sekundę, gdy jego usta znalazły się na jej szyi. Znów dała się naiwnie zaskoczyć, choć samo w sobie bardzo jej się to podobało. Dziwne, że Quiet nie zauważył jeszcze, jak na niego reagowała, jak czerwieniła się zawsze, gdy tylko znajdował się zbyt blisko. A może jednak to dostrzegł, tylko nic nie mówił?
- Widzę, że bardzo cię to bawi – wymruczała w jego ramię, nadal go obejmując, jak gdyby bała się go puścić. Prawdą było jednak to, że po prostu nie chciała. Czuła się bezpieczniej w jego ramionach, a poza tym było jej cieplej. Śnieg nadal sypał z nieba, choć powoli spadało coraz mniej płatków, jak gdyby zamieć miała za chwilę całkowicie się skończyć. Chyba chmurom wyczerpały się zapasy, a zanim zdobędą je ze swojego głównego magazynu, minie trochę czasu i dzięki temu będą mogli poobserwować gwiazdy. Miliony punkcików, mówiących o dziejach ludzkich dużo więcej niż syfiaste fusy w filiżance od herbaty.
Długonogie blondynki mogły się schować, najlepiej pod nagrobkami, tak z pięć metrów pod ziemią, żeby nie wylazły z powrotem. Na co komu one? Tak samo jak ci hiszpańscy chłopcy ze Sfinksa z gitarami w rękach, kuszącym południowym winem i upojną nocą. Oni nie widzieli potencjału w przywoływaniu demonów czwartego kręgu piekieł. A tym bardziej nie potrafili dostrzec piękna w niewidocznych gołym okiem szczegółach. Byli po prostu powierzchowni.
- Słyszałam, że randkowanie z wampirami zazwyczaj kończy się starciem ze śmiercią – stwierdziła, zastanawiając się przez chwilę, czy swoim wywodem nie zrobiła z siebie głupka. Ale właściwie robiła go codziennie, psując wszelkie zaklęcia, wpadając na ludzi, bo zbytnio się zamyśliła albo mówiąc dziwne rzeczy przy Quietusie.
Przyparta do drzewa, wpatrywała się przez dłuższą chwilę w brązowe oczy Cichego – trochę jak słodki ocean, w którym mogłaby utonąć, gdyby nie to, że czekolada była zbyt gęsta, by choćby opaść na dno.
Czy to o tym wspominała Billie w swoim liście? Jeśli tak, to rzeczywiście jej się podobało, mimo że pewnie w wyobrażeniach wielu osób wyglądałoby to zupełnie inaczej. Cmentarz, mnóstwo śniegu, wiedźmy i wampiry. Jeśli Puchonka się o tym dowie, to pewnie jeszcze bardziej ich skrzyczy.
Trochę przerażona i chyba nawet niezadowolona zaczęła się rozglądać razem z Cichym po okolicy. Choć jeszcze przed chwilą wszystko wydawało się wyglądać w porządku, teraz z pewnością takie nie było. Albo nie dostrzegała tego, zbyt zaabsorbowana towarzystwem Krukona.
- Zniszczenie wszystkiego, co znajdzie na swojej drodze, niezależnie od środków i konsekwencji wobec samego maga – wydukała coś, co brzmiało jak regułka z magicznej encyklopedii, a zaraz po tym przeszedł ją tak obrzydliwy dreszcz, że z pewnością zwiastował kłopoty.
Podążyła wzrokiem na oświetloną część cmentarza i dostrzegła dwie obrzydliwe postaci, jeszcze bardziej wprowadzające ją w przerażenie.
- Chyba wykrakałam – jęknęła, mając oczywiście na myśli wzmiankę o wampirach i walce z trupami. – Nie wiedziałam jednak, że padnie na ŻYWĄ śmierć.
W tym momencie powinni uciekać, zamiast stać w miejscu. Nie wiadomo jednak, ile było tych potworów, a tym bardziej czy ktoś, kto je ożywił, nie kręcił się gdzieś w pobliżu, zamierzając zabić ich na miejscu i dołączyć do swojej armii Inferiusów.
- Incendio albo Lacarnum Inflamarae – powiedziała do Quietusa, mimo że sam powinien już dawno temu wpaść na to, jakie rzucić zaklęcia. Tylko dlaczego to musiał być ogień? I czemu to coś wyszło akurat w takim momencie? Psychosis miała rację, że malinowe kredki przynoszą wielkie nieszczęście.
Powrót do góry Go down


Quietus Ettréval
Quietus Ettréval

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja
Galeony : 428
  Liczba postów : 363
https://www.czarodzieje.org/t10007-quietus-ettreval#279078
https://www.czarodzieje.org/t10065-cichnacy-szept#280286
https://www.czarodzieje.org/t10074-quietus-ettreval#280494
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptySob Lut 07 2015, 17:12;

Spoglądając niezbyt przychylnym spojrzeniem na ożywione zwłoki, które coraz bardziej zmniejszały pomiędzy nimi dystans - Quietus zacisnął jedynie mocno szczęki, jakby się zastanawiając jak wybrnąć z tejże sytuacji. Bezceremonialnie pociągnął Blytheówną za kołnierz płaszcza i chowając ją za swoje plecy, z rozmysłem ocenił sytuację i niemalże z frustracją zawarczał pod nosem. Inferiusy na Syberii! Za czasów pierwszej wojny, jak i drugiej używano ich jako mięso armatnie. W sumie, Quiet się temu nie dziwił aż zanadto. Te paskudne stworzenia cechowały się bezwzględnością i były ulepione z najczystszego zła i bólu - oraz na jego nieszczęście posiadały przeolbrzymią siłę. Czując jak adrenalina coraz szybciej zaczęła buzować w jego żyłach, przekrzywił na prawą, a później na lewą stronę swój łeb i strzelił dziko palcami.
- Pięć punktów dla Gryffindoru za poprawną odpowiedź, panienko Blythe. - odparł zwodniczo spokojnym tonem głosu i obracając głowę w jej stronę, obdarzył ją złośliwym uśmieszkiem.  Sam zaś wyprostował się i zaciskając łapsko na jej drobnym przegubie dłoni przyciągnął ją do siebie mocniej i nie spuszczając oczu z coraz bliżej przypełzających do nich inferiusów, syknął cicho.
 - Gdy powiem uciekaj, masz uciec. Gdy powiem, że masz paść na ziemię, to padnij Blythe. Bo gdy się dasz zabić,  to wtedy ja się zabawię w nekromantę i obiecuję Ci maleństwo, że wtedy będzie tysiąc razy gorzej niż jest teraz, rozumiesz?   - wymruczał do niej i bez ostrzeżenia wycelował w nocne niebo, snop złocistych iskier. Na szczęście miał mierne pojęcie, że inferiusy można zwalczyć za pomocą ognia i ciepła. Czyli odwrotnością mroku i ciemności.  I wszystko by, było łatwe i proste, gdyby nie pewien szczegół. W tym cholernym miejscu, magia szwankowała i jednym słowem, wariowała. Te piekielne miejsce, było tak przesycone czarną magią, że według Cichego -  ona przenikała przez wszystko co się tylko dało - i rozbijała w pył, nawet najmniejsze zaklęcia. Niestety mało osób wiedziało, że to co najbardziej nakręcało Quietusa to była złość. Najpierw demony z piekła w zakazanym lesie, teraz banda obrzydliwych, pełzających po cmentarzu inferiusów. I chociaż nie podobało mu się to w najmniejszym stopniu, to wyczuwał, że oba te wydarzenia muszą być ze sobą w jakiś sposób połączone. To tak, jakby ktoś się za bardzo zainteresował dziedziną czarnej magii. A raczej najczarniejszą kategorią z tej przeklętej magii. Szepcząc pod nosem Lumos Salar przyjął pozycję do ataku i łopocząc szatą, nagle przyciągnął jednak Utopię przed siebie i obejmując ją w talii, cofnął się kilka kroków do tyłu. Miękkimi krokami podążał w stronę kaplicy i nasłuchując bacznie, przystanął gwałtownie i wykonując półobrót, syknął przeciągle, gdy zarośla za nimi niebezpiecznie się zatrzęsły. Wykonując zgrabny ruch nadgarstkiem, posłał niewerbalnie Incendio i oczekując efektów - przeliczył się dość mocno. Pomniejszy język ognia niczym strzała, pomknął w gęste, cierniowe zarośla, a Cichy klnąc cicho pod nosem, mógł jedynie się grzecznie przeżegnać, bo magia rzeczywiście tutaj NIE DZIAŁA. A raczej nie tak jak zawsze. Warczenie i charczenie dobiegające z niemrawo płonących krzaków jedynie się nasilały, by po chwili ustać. A groźna cisza była jeszcze bardziej przerażająca od ówczesnego .. niezbyt przyjemnego odgłosu. I tak, nie namyślając się zbyt długo, zagwizdał na swoją błyskawicę i chwilę potem, dosiadając jej wraz z gryfonką .. z impetem wleciał do kaplicy. Co prawda lądowanie mieli zbyt twarde, ale to chyba lepsze od tego, by oberwać prosto w bebechy, czyż nie?  
Rzucając się w stronę drewnianych drzwiczek, zaryglował je wręcz błyskawicznie i obracając się przodem do Utki, ogarnął ją szybkim spojrzeniem i przymrużył jedno oko.
- Nie chapnął Cię żaden z nich? -  wymamrotał z bolesną świadomością, że ich kolejny spacer kończy się po raz wtóry, otarciem się o śmierć i jedynie otarł swoje czoło, jakby tym samym sugerując, że ta dziewczyna go kiedyś wykończy nerwowo.   - Chyba pomyślę nad jakąś polisą na życie. - mruknął do siebie rozbawiony i łypnął całkiem groźnie na to niepokorne dziewczę, gdy nagle jakiś huk rozległ się za drzwiami, a potem łomot. I te obrzydliwe warczenie. I to nie jednego zdechlaka,  o nie!  Gdyby Quiet miał strzelać, to zapewne zasugerowałby wspaniałomyślnie, że inferiusów jest co najmniej piątka. I to z gatunku tych rozwścieczonych!
- Cicho tam, wy zakute łby! - zawarczał ze złością w stronę drzwi i spoglądając z powrotem na ciemnowłosego elfa, przybliżył się do niej i czochrając jej łepek, ucałował ją zimnymi wargami w czoło, po czym niemalże się przewrócił z wrażenia, gdy na ścianach dostrzegł.. runy. OCHRONNE RUNY! Dlategoż bezceremonialnie obracając swoje maleństwo w stronę ściany, wskazał palcem na magiczny zapis i skinął na nią głową.
- Dasz radę malutka, to odczytać?
Powrót do góry Go down


Utopia Blythe
Utopia Blythe

Student Gryffindor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : najmłodsza Blythe, klon Psyche
Galeony : 1231
  Liczba postów : 1084
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8678-utopia-blythe
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8682-utopia
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8681-utopia-blythe
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptySob Lut 07 2015, 18:28;

Adrenalina, strach, ale też złość – to wszystko kumulowało się w Utopii, gdy Inferiusy zbliżały się do nich, mimo że wcale nie powinno ich tutaj być. Miała ochotę roztrzaskać je o kaplicę, gdyby tylko potrafiła to zrobić, bo naprawdę ją zdenerwowały. Co te dziadygi w ogóle tutaj robiły? Powinny leżeć w grobach, a nie spacerować po cmentarzu. No chyba że to te długonogie blondynki wylazły spod ziemi, zazdrosne o Quietusa. Przecież latały za nim jak głupie, kiedy jeszcze uczęszczali do Salem.
- Bawisz się w Blaze’a? – Zapytała, starając się jakoś rozluźnić atmosferę, ale nijak jej się to nie udało. Poza tym trzęsła się jak galareta i nie miała pojęcia, czy to wina naprawdę niskiej temperatury czy niebezpieczeństwa, które znowu im doskwierało. Chyba Ettréval miał rację, że pakowała się we wszelkie możliwe kłopoty – wręcz przyciągała je jak magnes, bo przecież nic takiego nie spotykało Krukona, gdy nie było w pobliżu Blythe’ówny. A jeśli doda się do tego ścianę walącą się w łazience, w której była, to naprawdę wychodzi nam ogromny worek problemów, który z każdym dniem coraz bardziej się powiększał.
Czy on naprawdę wierzył w to, że uciekłaby stąd, zostawiając go samego z bandą truposzczaków? Jeśli tak, to chyba jeszcze słabo ją znał. Padanie na ziemię na szczęście mogło wejść w grę, bo mimo wszystko nie znikałaby stąd jak prawdziwy tchórz. Była Gryfonką, na gacie Salazara, więc z całą pewnością nie podda się bez walki, nawet jeśli nie potrafiła posługiwać się różdżką tak, jak trzeba. Może przypadkiem coś wysadzi i w ten sposób pomoże? Nigdy nie wiadomo.
Mimo to skinęła głową na znak, że zrozumiała. Bo naprawdę jego słowa do niej dotarły. Co innego z wprowadzaniem ich w życie. Chociaż z drugiej strony nie chciała, żeby bawił się w nekromantę. W ogóle nie powinien się babrać w czarnej magii, nawet jeśli czasami (albo bardzo często) wydawała się świetna.
Smród rozkładu i czarnej magii sprawił, że zrobiło się jej słabo. Inferiusy były po prostu okropne, kończyny ledwo trzymały się ich ciał, a mimo to były w stanie jednym kopniakiem rozwalić nagrobek, który zatarasował im przejście. Jakim cudem? I dlaczego śmierć znowu na nich polowała? Czyżby się w coś przypadkiem wplątali, nawet tego nieświadomi? A może dziwne rytuały mają to do siebie, że jak się jakiś przeżyje, to mroczny kosiarz nie daje spokoju, dopóki nie rozprawi się z tymi, którzy niepokoją jego biedne duchy? W takim razie mieli naprawdę ogromne kłopoty.
Na szczęście Cichy był zaradny i wykazywał się jako taką odpowiedzialnością, więc po raz kolejny jego błyskawica w jakimś stopniu ich uratowała. W tym momencie jednak miało się obyć bez szlabanów, bo zanim ktokolwiek ich znajdzie, będą trzy metry pod ziemią pchać kamienie jak Syzyf, bo za swoje winy nigdy nie odpokutują. I na co im był ten demon z czwartego kręgu piekielnego?
- Nie mógł mnie chapnąć, bo się nie rozdzielaliśmy – zauważyła, siląc się na powagę, ale głos i tak się jej trząsł. Znów za dużo wrażeń jak na jeden wieczór. – Jak znajdziesz jakąś dobrą, to załatw i mi – poprosiła jeszcze, próbując się do niego uśmiechnąć. Przynajmniej byli cali – no, tak nie do końca, zważywszy na to, że truposze waliły w drzwi.
Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że Inferiusy mogły wtargnąć do kaplicy. Była niewielka, ale przynajmniej ciepła, choć sama nie wiedziała, jakim cudem. Kurz sprawiał, że chciało się jej kichać, ale przynajmniej mogli w spokoju pomyśleć. Przez tę krótką chwilę.
- Lepiej ich nie denerwuj – przestrzegła go, mimo że potwory na zewnątrz nawet nie mogły tego zrozumieć. – Odczep się od moich włosów, Quiet – mruknęła po chwili, gdy poczochrzał ją, ale nie zdążyła mu się odwdzięczyć, bo pociągnął ją w stronę jednej ze ścian. Zmrużyła oczy, starając się rozgryźć te znaki. Nie były trudne, ale w półmroku ciężko było dostrzec cokolwiek na kamiennych ścianach.
- Strasznie dużo kenaz i naudhiz – zauważyła, dotykając palcami ściany i przesuwając się wzdłuż niej, by odczytać znaki. Część z nich była zaklęciem ochronnym, ale większość to zwykłe ostrzeżenie. - Trzeba użyć ognia! Inferiusy muszą się tutaj pojawiać często.
Czyli to miejsce naprawdę było skażone czarną magią, co w sporym stopniu zlękło Utopię, ale też sprawiło, że spadł jej ciężar z serca – to nie wina przywoływania duchów. Nie wykluczało to jednak jej wielkiego pecha. Chyba będzie musiała spalić tę malinową kredkę, bo w tym tempie wyląduje na cmentarzu szybciej, niż by chciała – pomijając oczywiście, że aktualnie się na nim znajdowała.
Zatrzymała się w pół kroku, odczytując szyfr, który różnił się od pozostałych, a zaraz po tym odskoczyła od ściany, rozglądając się szybko po pomieszczeniu. Zawiesiła wzrok na kamiennym ołtarzu znajdującym się w tylnej części kaplicy i doskoczyła do niego. Rękawem płaszcza starła grubą warstwę kurzu, a jej oczom ukazały się gebo, uruz i thurisaz, a zaraz pod nimi całe mnóstwo innych symboli, układających się w logiczną całość.
Musiała wyglądać naprawdę strasznie, kiedy w szale spychała na posadzkę wszystkie wazony z kwiatami i świece, by wszystko zniknęło z kamiennej płyty.
- Quiet, pomóż mi – powiedziała, opierając się rękami na ołtarzu, by go otworzyć. – Ponoć znajdziemy tam coś, co nam pomoże – wyjaśniła.
Powrót do góry Go down


Quietus Ettréval
Quietus Ettréval

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja
Galeony : 428
  Liczba postów : 363
https://www.czarodzieje.org/t10007-quietus-ettreval#279078
https://www.czarodzieje.org/t10065-cichnacy-szept#280286
https://www.czarodzieje.org/t10074-quietus-ettreval#280494
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyNie Lut 08 2015, 17:30;

Odsunąwszy się w inny kąt kaplicy, raźnie przemaszerował całą długość przeciwległej ściany i z ciekawością odczytując pozostałe znaki, przechylił nieznacznie do boku łeb i marszcząc lekko czoło, obejrzał się przez ramię na drzwi, które co jakiś czas drżały pod siłą inferiusów. Przypominając sobie jedną z makabrycznych rycin, wiszącą w sali od OPMC, wykrzywił z niesmakiem wargi - bo widok tamtego niezbyt optymistycznego obrazka, doprawdy był wielce niesmaczny. Otóż przedstawiał ono, krwawą  miazgę (czarodzieja!) pod zmutowanym zdechlakiem czyli inferiusem. Obchodząc całą kapliczkę dookoła, rozejrzał z mimowolnym zachwytem po jej iście zakurzonym i opajęczonym wnętrzu i w końcu kierując swe badawcze spojrzenie na drobną gryfonkę, zagwizdał przeciągle.
- Dziecinko. Wyglądasz całkiem interesująco, gdy z takim zapałem opowiadasz mi o niebezpieczeństwie. - wymruczał przeciągłym głosem i obdarzył swą kruszynę, zawadiackim uśmieszkiem. Po czym, odwracając się i szeleszcząc swoją smoczą peleryną, skierował się w stronę ołtarza. Odruchowo skinął głową, że już się sam domyślił, iż większość tutejszych run, ma właściwości ochronne - oraz, że są najwyraźniej stworzone za pomocą białej magii.  A nie od dzisiaj wiadomo, że najwięcej mocy magicznej skrywa się we krwi czarodzieja. A będąc typowym pożeraczem przygód i  bibliofilem w jednym - to Cichy zdążył już przeczytać niemalże wszyściutkie księgi odnośnie rytuałów magicznych. Dlategoż podnosząc swe spojrzenie z powrotem na cztery złącze ścian, ruszył ku nim i dopiero gdy przykucnął przy zachodnim kącie kapliczki i przeczyścił własną dłonią, zakurzone podłoże - jego oczom ukazała się naznaczona powierzchnia. Czyjąś krwią.
Nie podnosząc się ze swej pozycji, podniósł badawcze spojrzenie na gryfońskie dziewczę i obserwując  jej dalsze badanie ścian -  a następnie dostrzegając, jak zmienia się jej wyraz twarzy z przestraszonego na pełen wątpliwości oraz fascynacji - uśmiechnął się delikatnie. Lubił jej się przyglądać jak nad czymś rozmyślała, i trzeba przyznać, że to w pewien sposób uspokajało jego skołatane nerwy. Widzieć jak jej opuszki palców z zainteresowaniem badają każdy skrawek ściany, jak marszczy delikatnie nos gdy jest zmuszona wdychać kurz oraz jak za każdym razem, błyszczą jej oczy, gdy coś zrozumie i.. rozwiąże zagadkę. Ze swoich rozmyśleń ocknął się dopiero, gdy ta szalona dziewczyna zaczęła wszystko po kolei, zrzucać z kamiennego ołtarza. Nieśpiesznie się podnosząc, otrzepał swoją pelerynę i powolnym krokiem ruszył w stronę niego i tej roztrzepanej dziewuchy. Nie umknęło mu także uwadze, że świece, które zrzuciła Blythówna pod własne nogi - w dalszym ciągu się paliły, jakby został na nie rzucony specjalny czar.  
 - To prastara magia, Utka.  A co za tym idzie, dość prymitywna. - urwał, gdy przesunął dłońmi pod ołtarzem w poszukiwaniu ukrytej dźwigni bądź czegokolwiek innego, co by pomogło im przesunąć ołtarz. Niestety  jedyne co odnalazł to był.. najzwyczajniejszy sztylet, przynajmniej na pierwszy rzut oka. A Cichemu od razu mina zrzedła. Jednakże nie chcąc marudzić bardziej niż to konieczne - bez gadania podciągnął rękawy swojej skórzanej kurtki pod peleryną i odciągając również mankiety koszuli - jednym, precyzyjnym ruchem sztyletu, naciął sobie łapę. I rozsmarował zakrwawioną dłoń po delikatnych wyżłobieniach znaczących ten piekielny ołtarz. I wtem proszę! Kamienny, przestarzały blat raczył wreszcie drgnąć - i bez żadnej siły z ich strony, sam się przesunął o 80 stopni w lewo, by po chwili z głośnym hukiem osunąć się im wprost pod nogi. Zaglądając do środka, bez przeszkód włożył tam swoją poranioną łapę z której, w dalszym ciągu, krew wesoło sobie płynęła i nie przejmując się milionem pajęczyn i tysiącami ton kurzy, wyciągnął na wierzch kilka zakurzonych ksiąg - każda obleczona w czarną, gładką skórę. Wprawnym okiem, zarejestrował także pomniejszy kociołek, kilka pochodni i na geniusz Merlina- najprawdziwszą kuszę! Przy ostatnim swoim znalezisku, podniósł ów dzieło do góry i podsuwając sobie ją pod nos, prychnął niecierpliwie.
- Strzelałaś kiedyś z kuszy, maleństwo? - spytał się młodej z rozbawionym uśmiechem i roztropnie chowając swą pozaznaczaną krwią, łapę zza plecami nagle zmrużył drapieżnie powieki, gdy coś przed nimi kliknęło głucho i .. oddzieliło się od ściany, tworząc wąskie przejście.  Z typową dla siebie fascynacją, pochylił się nieco nad podłogą i obserwując bieg maluteńkich pajęczaków, zagwizdał cicho.
- Chciałaś przygód, Blythówna?
Powrót do góry Go down


Utopia Blythe
Utopia Blythe

Student Gryffindor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : najmłodsza Blythe, klon Psyche
Galeony : 1231
  Liczba postów : 1084
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8678-utopia-blythe
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8682-utopia
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8681-utopia-blythe
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyNie Lut 08 2015, 18:17;

Runy okazały się zbawieniem. Przynajmniej w jakimś niewielkim stopniu mogła się wykazać swoją wiedzą. Nie potrafiła przyrządzać eliksirów, ani tym bardziej czarować. Jedyne, co jej wychodziło, to czysta teoria i rytuały uważane przez resztę czarodziejskiego społeczeństwa za dziecinadę. Chyba tylko Quietus nie robił sobie z niej żartów, kiedy z fascynacją odczytywała te wszystkie „hieroglify” albo wyciągała go na deszcz, żeby potańczyć wokół kałuż jak prawdziwi Indianie. I za to go uwielbiała. Tak jak i ona, nie bał się być sobą. Spacerował po szkole w swoich pelerynach, nosił breloczek z miniaturkami kociołków z klasy eliksirów i nie wstydził się mówić o tym, że przywoływał demony w lesie. Największą frajdę miała zawsze w towarzystwie Ettrévala, nawet kiedy kończyło się to okropnymi szlabanami. I wolałaby tego nie utracić na rzecz starożytnych grobowców.
- Nawet nie próbuj – ostrzegła go ostro, gdy tylko wyciągnął sztylet. Jeszcze tego brakowało, żeby się znowu idiota poświęcał i wykrwawiał na śmierć nad jakąś kamienną bryłą. Niestety było już za późno, a Utopia miała ogromną ochotę go udusić, jednocześnie jednak chcąc sprawić, żeby się jednak nie ranił. Takie wewnętrzne konflikty to u niej ostatnimi czasy norma, ale mimo wszystko wolałaby unikać tychże sytuacji.
Przez moment wpatrywała się z zachwytem w ołtarz, który sam się otworzył. Jak to w ogóle możliwe? Zresztą czy rozcinanie sobie ręki było naprawdę w tym przypadku konieczne? Jakby chcieli, to sami by to paskudztwo przesunęli. Pewnie zajęłoby im to dużo więcej czasu, ale obyłoby się bez ofiar.
- Nie strzelałam – fuknęła i podeszła do niego, odwijając z szyi swój gryfoński szalik. Wyrwała mu sztylet i zabrała się za przecinanie materiału, żeby zrobił się nieco krótszy. – Dawaj tą rękę – dodała, a mimo to nie czekając aż się ruszy, złapała go za nadgarstek i przyciągnęła do siebie, żeby owinąć ranę. Na nic się to nie zda, zwłaszcza że cały czas krwawił, ale przynajmniej w niewielkim stopniu to zatamuje. – Nigdy więcej tego nie rób – odparła, mając nieprzemożną ochotę go uderzyć za to, że znów się kaleczył jak jakiś masochista, ale się powstrzymała. Zamiast tego zwróciła się w stronę ołtarza, by przejrzeć wszystko, co się w nim znajdowało. Sięgnęła po pochodnię, z góry zakładając że to im się bardziej przyda niż kusza. Inferiusy nienawidziły ognia. Nie było sensu do nich strzelać, bo przecież nie mogły się wykrwawić – w przeciwieństwie do Krukona, który najwyraźniej naprawdę lubił bawić się nożami.
- Bierzemy stąd coś jeszcze?
Głuche kliknięcie sprawiło, że oderwała wzrok od kamiennego sarkofagu pełnego najróżniejszych przedmiotów i odwróciła się, by zobaczyć, co to takiego. Mimo tego, że za drzwiami buszowały żywe trupy, a Quiet wykrwawiał się w jej ukochany szalik, uśmiechnęła się szeroko na widok otwartego przejścia. Ciekawe, skąd się tam wzięło i jakim cudem prowadziło dalej, skoro kaplica z zewnątrz wydawała się naprawdę niewielka. Czyżby znowu magia?
- Pogromca trupów czy Indiana Jones? – Zapytała ze śmiechem Quietusa. Z tą kuszą mógł być zarówno łowcą potworów jak i sławnym archeologiem, poszukującym przygód, o którym ktoś kiedyś paplał w Salem. Chyba Ameth, ale pewności za bardzo nie miała. – Przydałyby się zapałki – dodała, machając mu przed nosem pochodnią, bo za przejściem, przy którym kręciły się pajęczaki, było naprawdę bardzo ciemno. Magia na nic by się tutaj nie zdała, poza tym znowu posiała gdzieś różdżkę, więc tym bardziej.
Złapała Cichego pod ramię, nie chcąc dotykać jego rany i pociągnęła w stronę przejścia. Z dwojga złego wolała chyba pozwiedzać tunele, nawet jeśli i tam kryły się jakieś złe istoty. Była przecież z Quietusem, więc nawet jeśli naprawdę przyciągali pecha, nic złego jej się nie stanie. Pytanie tylko, czy w skautach uczyli strzelać z kuszy, bo jeśli nie, to mieli naprawdę przechlapane.
- Potem się nimi zajmiemy – mruknęła, wskazując na drzwi, ale gdy tylko przekroczyli próg tajemnego przejścia, ściana za nimi znów zsunęła się, zostawiając przed nimi tylko drogę w dół po niezwykle śliskich schodach. – Albo i nie – dodała z przekąsem, ale też ogromną ulgą, że coś ich ocaliło przed bandą truposzy.
Starając się nie upaść, szła w dół, w jednej ręce trzymając pochodnię, a drugą zaciskając na łokciu Krukona. Ogień sprawiał, że rzucali przerażające cienie na ściany, ale próbowała nie zwracać na to uwagi.
- Jak się czujesz? – Spytała Quieta. Nawet jeśli szalik sam w sobie był szkarłatny, ciemniejsze plamy świadczyły o tym, że wsiąkała w niego krew.
Powrót do góry Go down


Quietus Ettréval
Quietus Ettréval

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja
Galeony : 428
  Liczba postów : 363
https://www.czarodzieje.org/t10007-quietus-ettreval#279078
https://www.czarodzieje.org/t10065-cichnacy-szept#280286
https://www.czarodzieje.org/t10074-quietus-ettreval#280494
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyPon Lut 09 2015, 00:02;

Miejsce, do którego wepchnęła ich Utopia, na pierwszy rzut oka wyglądało na opuszczoną jaskinię bądź inną podziemną grotę do której prowadziło, tysiąc dwieście śliskich i stromych jak cholera schodków. Powietrze było tam także ciężkie i wręcz nie do zniesienia, a w całym podziemiu panował wielce nieprzyjemny zaduch oraz specyficzny zapach stęchlizny. Po bokach ścian, co jakiś czas były porozmieszczane pochodnie, u których niestety płomień  niezbyt wystarczająco rozświetlał ścieżkę, na której się aktualnie znaleźli - a sam Quietus z kamienną twarzą, w dalszym ciągu stał w miejscu  - i ze ściągniętymi rysami twarzy, skanował uważnie tą całą jaskinię.  Nie zwracając uwagi na przesiąknięty własną krwią, gryfoński szalik dziewczęcia, westchnął ponuro i wręcz od niechcenia spojrzał na swoją zranioną dłoń niczym na niezbyt ciekawy eksponat na wystawie, po czym wzruszył niedbale ramieniem.
- Świetnie się czuję, Blythe. - odezwał się wysoce mechanicznym głosem i poprawił na swoim ramieniu gwizdniętą z ostatniej chwili, ów mugolską kuszę. W drugiej ręce, natomiast trzymał zawiniętą z sarkofagu, najcieńszą księgę, wyglądającą bardziej na postrzępiony notes niźli na wertownik czarno-magicznych  zaklęć i z miną wyrażającą ogólne otępienie, nachmurzył się nieznacznie. Magia tutaj, już się całkowicie wyłączyła z obiegu, toteż Cichy jedynie prychnął cicho pod nosem, gdy kamienna ściana z hukiem się zamknęła za nimi. Przypominając sobie także z sprzed paru chwili, jej pytanie odnośnie tego, ku któremu z wyżej wymienionych bliżej mu : Indiany czy Pogromcy nieżyjących - zrobił dziwną minę i spoglądając ku niej, wykrzywił wargi w dość rozbawiony i krukoński uśmieszek.
- Jedno przecież nie wyklucza drugiego, moja droga. - stwierdził jakże wymownie i westchnąwszy ciężko, przerzucił ze zdrowej ręki do tej urokliwie pociętej, cienką księgę i w tej samej chwili, zręcznie ściągnął ze swojej szyi aksamitny, czarny szal (kolekcjoner się znalazł, pozdro) i bez zbędnego gadania omotał nim, smukłą szyję Blytheównej. Zwinnie także przejął do niej pochodnię, co by się drobne dziewczę zbytnio nie przedźwigało i służąc jej ramieniem oraz asekurując na sam dół, usilnie się zastanawiał, gdzie to też, te piekielne schody ich zaprowadzą.
Siarczyste przekleństwo jakie po chwili, wymsknęło mu się z ust nie było wcale oznaką jego nieobycia towarzyskiego. Wręcz przeciwnie - całkiem nieźle podsumowało całą sytuację w jakiej się znaleźli oraz w jakiej to scenerii! Urokliwe miejsce w rzeczywistości nie było wcale takie cudowne i bardziej mu przypominało podziemną i podmokłą grotę, z przepaścią jak z stąd do samego piekła. Otóż podziemne katakumby nie były malownicze, o nie! A pierwszym, co ich serdecznie przywitało, był zmutowany szkielet na który, Cichy z rozpędem wlazł i marszcząc z niezadowoleniem swe czoło, po sekundzie kopnął go gdzieś dalej, zza krawędź przepaści. I cóż z tego, że właśnie zaprezentował swe dziecinne, buntownicze zachowanie? Wolał mieć szkieleciora na dnie otchłani piekła niźli, by miał mu się skradać za plecami. A tak? Zanim, by ewentualnie ożył to musiałby się z powrotem tu wdrapać, a to zajęłoby.. zdecydowanie sporo czasu. Popychając więc delikatnie ciemnowłosą gryfonkę przed siebie, oświetlił jej drogę pochodnią. W milczeniu sobie tak szedł, przez dobry kwadrans, aż w końcu dotarli do.. ściany. Zwykłej ściany. Kamiennej, zamkniętej na cztery spusty ściany. Aby było jeszcze zabawniej, to przed nimi malowały się aż trzy wejścia do różnych części jaskini i Cichy miał bolesną świadomość, że jeśli wejdą w te złe - to  już nigdy się stąd nie wydostaną. Wbrew wszelkim znakom na niebie i pod ziemią - Quietus nie dał się ponieść powadze tej wyniosłej sytuacji, która nakazywała w tejże chwili w jawne popadnięcie w czarną rozpacz  bądź popełnienie ewentualnej śmierci samobójczej. Zamiast tego - z niezbyt zachęcającą miną przysiadł sobie na jakieś skale i przyciągając dziewczynę na swoje kolana, wymamrotał coś pod nosem. Gdyby tylko coś mogło im wskazać drogę, to byliby uratowani. Tylko cóż to takiego, by mogło być?  Z marsową miną, wyciągnął przed siebie i przed Utopię, cienki dziennik i przekartkowując go .. z przerażeniem odkrył, że był pusty. Każda stronica. Na wylot, po prostu. Ani jednego zapisku, daty, zaklęcia czy też choćby jednej kropli atramentu.
Dziennik był po prostu pusty. Tak bardzo pusty, jak można to sobie tylko wyobrazić.
Walcząc więc z niepoprawnym odruchem, podarcia tego idiotycznego piśmaka na tysiące nikomu niepotrzebnych skrawków - warknął cicho nad uchem Blythe i nie wiedząc czemu, wyjął swą odwieczną zapalniczkę i chwilę później, przejechał opuszkiem palca po zmyślnym, mugolskim urządzeniu, które wydało z siebie cichy zgrzyt i niewielki płomień, zatańczył całkiem wesoło nad powierzchnią, pojedynczej kartki pergaminu. W pierwszym odruchu, chciał ją uroczyście podpalić, ale wtem zauważył jak pod wpływem ciepła, pergamin zaczął jakby falować i niewidzialne dotąd linie i kreski, powoli układały się w całkiem sensowną i logiczną całość. Mianowicie w zagadkę.

Są dwie siostry - jedna rodzi drugą, a druga pierwszą.

Powtórzył głucho, odczytując hasło zapisane na pergaminie i skrzywił się przeokropnie.
Nienawidził poezji.
I to straszliwie.
Powrót do góry Go down


Utopia Blythe
Utopia Blythe

Student Gryffindor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : najmłodsza Blythe, klon Psyche
Galeony : 1231
  Liczba postów : 1084
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8678-utopia-blythe
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8682-utopia
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8681-utopia-blythe
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyPon Lut 09 2015, 01:41;

- I tak ci nie wierzę – odparła na przekór, ale zgodnie z prawdą. Pewnie bolało, jak cholera, ale nie chciał się do tego przed nią przyznać. Bawił się w bohatera, mimo że przecież już dawno nim został. Prawie jak Psyche, która broniła jej w dzieciństwie, tyle że odebrana jej przez Helgę Hufflepuff i zajęta prefektowaniem nie mogła już tego robić tak często. Za to Cichy zbyt mocno wcielił się w swoją rolę, robiąc wszystko, byle tylko Utopia nie cierpiała choćby przez sekundę. Z jednej strony to naprawdę miłe, że ktoś się o nią troszczył, ale z drugiej doprowadzało do szału, bo nie mogła patrzeć na to, jak się poświęcał. I chyba powinna zapamiętać, żeby wepchnąć do kieszeni jakieś eliksiry uśmierzające ból i bandaże, choć w tym tempie musiałaby uzupełniać zapasy codziennie. Pakowanie się w kłopoty musiało jednak mieć jakieś konsekwencje - czy to fizyczne, czy psychiczne.
- Faktycznie – stwierdziła, próbując sobie wyobrazić archeologa w specyficznym stroju, z mieczem w ręku (skąd ten miecz, to nie wiem), manewrującego nim między Inferiusami. Dość zabawny widok, ale chyba wolałaby uniknąć takiej sytuacji w rzeczywistości. Raczej nie była gotowa na walkę z żywymi trupami, dlatego była wdzięczna kamiennej ścianie, że raczyła się przed nimi otworzyć. Gorzej z tym, że niestety odgrodziła im również szansę ewentualnej ucieczki, gdy tylko ją minęli. Nie wiadomo przecież, czy ten tunel nie kończył się przypadkiem ślepym zaułkiem, a szkielety, które mijali nie są dawnymi ofiarami przeklętej kaplicy.
Poprawiła na szyi szalik, który chwilę wcześniej dał jej Cichy. Jeszcze mu nie oddała tego poprzedniego, a on już wręczał jej kolejny, jak gdyby miał ich nieskończone zapasy w kieszeni. Jakby się nad tym zastanowić, to nawet było bardzo prawdopodobne.
- Pozbywasz się konkurencji? – Zażartowała, obserwując, jak kopnął szkielet w otchłań. A szkoda, bo był tak dziwny, że z chęcią by mu się przyjrzała z bliska. Niemal na wzór profesor Magyar, którą po prostu uwielbiała, choć ta zdawała się być niekiedy nieobecna. Ciekawe, gdzie wtedy wędrowały jej myśli. Pewnie gdzieś do grobowców w odległych piramidach. Albo starych plemion, które wydawały się dawno wymarłe, a jednak ich dziedzictwo nadal pozostawało ukryte w gąszczach.
Ich kroki odbijały się echem od kamiennych ścian, a Utopia przyglądała się uważnie czemuś na wzór posadzki, by przypadkiem nie postawić kroku prosto w przepaść. Cichy nie pozwoliłby ich spaść, ale miała wrażenie, że prędzej oboje by tam wpadli, zważywszy na to, że chłopak stracił trochę krwi. Nadal nie dawało jej to spokoju, mimo że rana powinna już jakiś czas temu odpuścić.
To milczenie frustrowało ją z każdym kolejnym krokiem, ale obawiała się odezwać. Myśli kołatały się jej pod ciemną czupryną, przybierając równie dziwne kształty, jak cienie tworzone przez światła pochodni. To, co kryło się w głowie Quietusa intrygowało ją jeszcze bardziej niż wyobrażenia o nauczycielce znajdującej się setki kilometrów stąd. Nie widziała jej podczas podróży na Syberię, a tym bardziej w Pritoku, więc nie była pewna, czy się udała na wycieczkę. Przynajmniej Archibald tu był i o to mogła być spokojna.
- Jakie jeszcze sprawności zdobywają skauci? – Spytała ni z tego, ni z owego, by przerwać tę przeklętą ciszę. Pewnie opowiadał jej o tym setki razy, ale lubiła słuchać opowieści o dzieciństwie Cichego. Wydawało się bardziej bajkowe od jej własnego, z którego pamiętała niewiele – głównie maskotkę żyrafy, kolorowe szkiełka powieszone nad łóżkiem i Psyche ciągnącą ją za włosy, bo dorysowała na jej arcydziele malinowe patyczaki, które miały być nimi i Archibaldem. – Bo że nie dotyczą wiedźm, to już wiem – skwitowała jeszcze, śmiejąc się przy tym, a jej głos rozniósł się wokół, zapewne dochodząc też na dno przepaści. Gdyby nie te przebrzydłe Inferiusy, pewnie nadal śmialiby się z tej odznaki i wampirów sprawiających kłopoty. Niestety się pojawiły i przerwały im… Przeszkodziły w czymś, co z pewnością mogłaby podpiąć pod kategorię długo poszukiwanego szczęścia. Ale najwyraźniej to wszechobecny pech był im pisany.
Rozwidlenie korytarza sprawiło jednak, że Utopia przestała myśleć. Jedyne, co pojawiło się w jej umyśle, to otchłań równie wielka jak ta, w której wylądował szkielet. Czyżby to już koniec? Mieli błądzić bez celu i liczyć na to, że cudem się wydostaną? Przecież nikt nie domyśli się, że weszli w jakiś tunel, zważywszy na to, że wejście do niego wyparowało – tak jak i oni. Wyszli, nie uprzedzając nikogo, że wylądują na cmentarzu, bo sami nie byli tego do końca świadomi. A sprawy potoczyły się zdecydowanie nie po ich myśli. Najwyraźniej los bardzo lubił płatać tej dwójce figle.
- Czemu w tym ołtarzu nie mogli dać mapy? – Jęknęła, naprawdę bardzo niezadowolona. Była już zmęczona, a na dodatek tak głodna, że aż burczało jej w brzuchu. – I czegoś do jedzenia, to zdecydowanie by się nam przydało.
Dopiero gdy Quietus posadził ja na swoich kolanach poczuła, jak bardzo była wyczerpana. Mogłaby tak siedzieć całą noc, a zważywszy na to, że nie wiedzieli, którędy iść, najwyraźniej tak to się miało skończyć.
Spojrzała na chłopaka, jego zmartwioną twarz i zrobiło się jej wręcz przykro, że znowu zaciągnęła ich w sytuację bez wyjścia. Bo to przecież jej pomysł, żeby wejść do tych przeklętych katakumb. Ahoj, przygodo, zabawmy się! Chyba nigdy więcej nie da się tak podpuścić, a przynajmniej tak sądziła w tym momencie, bo przecież każdy, kto znał ją choć odrobinę, wiedział, jak to się skończy przy kolejnej możliwości zadarcia z czymś tajemniczym. Mimowolnie wyciągnęła rękę i odgarnęła mu z czoła włosy, jeszcze wilgotne od padającego śniegu. Ile właściwie już tu siedzieli? Wydawało jej się, że wieki, ale to chyba za mało, żeby się w niego wpatrywać. I w te jego czekoladowe oczy. Czekolada, głód.
Utopia, stop.
Odwróciła wzrok, by spojrzeć na dziennik, który Quietus wertował. Po co wsadzili do ołtarza pusty notatnik? Może po to, by śmiałek, który odważy się wejść do katakumb, mógł spisać swoje przeżycia dla kolejnych, poszukujących przygód idiotów, jakimi w tym wypadku zdawali się być również Blythe i Ettréval. Zginą tu, jeśli się nie ruszą, tylko że Gryfonka wcale nie zamierzała się stąd ewakuować. Najcieplej nie było, na dodatek dość ponuro i śmierdząco, ale lepsze to niż cmentarz i banda truposzczaków, próbujących wcielić ich do swojej bezmózgiej armii.
Z jej ust wydobyło się ciche jęknięcie, kiedy Quiet wyciągnął zapalniczkę. Znowu ogień, wszędzie ogień. Dziwne, że bez problemu niosła podpaloną pochodnię, choć tutaj bardziej przezwyciężył strach przed upadkiem ze schodów i zimnica panująca wokół. Płomienie ocieplały, dawały poczucie bezpieczeństwa, ale nie do końca. Były też niebezpiecznym żywiołem, z którym wolała nie zadzierać.
- Chcesz ocieplić stosunki ze szkieletem? – mruknęła, sama sobie stwierdzając, że jeśli podpali ten dziennik, to pewnie wyrzuci go w przepaść. Pomyliła się jednak, miło zaskakując, kiedy na stronicach zaczęły pojawiać się niewyraźne literki. Sądząc po minie Krukona, on również się tego nie spodziewał.
- Są dwie siostry - jedna rodzi drugą, a druga pierwszą? – Przeczytała na głos. – Brzmi jak zagadki przy wejściu do twojego dormitorium.
Zastanawiała się przez dłuższą chwilę, przygryzając przy tym dolną wargę, aż poczuła gorzki smak krwi. Nie lubiła rozwiązywać takich rzeczy w stresie, a tak się teraz czuła, wiedząc, że zagadka była najwyraźniej jedyną nadzieją na ich wyjście stąd.
Życie i śmierć? Nie, to bez sensu, bo życie wywołuje śmierć, ale śmierć nie daje życia.
Schowała twarz w dłoniach, mając ochotę już wyć z rozpaczy, ale się powstrzymywała. To Quietus był tutaj mądrzejszy i to on zapewne prędzej wpadnie na rozwiązanie, niźli ona.
- Która już jest godzina? – Jęknęła niewyraźnie miedzy palcami. – Pewnie środek nocy, a może nawet zaczyna świtać. To bez sensu.
Myśl, Blythe, myśl. Co jest na równi ze sobą i wynika jedno z drugiego?
Dziwnym trafem skojarzył się jej koniec z początkiem, ale to zupełnie inna zagadka, którą słyszała od kołatki w drzwiach Krukonów, kiedy kręciła się tam któregoś dnia z Cichym. To były piękne chwile, a nie to, co w tym momencie, kiedy znów praktycznie walczyli o życie. Owszem, chciała z nim umrzeć, ale bardziej z późnej starości, niźli teraz z głodu, zimna i przemęczenia.
Powrót do góry Go down


Quietus Ettréval
Quietus Ettréval

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja
Galeony : 428
  Liczba postów : 363
https://www.czarodzieje.org/t10007-quietus-ettreval#279078
https://www.czarodzieje.org/t10065-cichnacy-szept#280286
https://www.czarodzieje.org/t10074-quietus-ettreval#280494
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyPią Lut 13 2015, 20:48;

Obserwował ów dziewczę ze swoistą przyjemnością, gdy jego maleństwo bez sił - bardzo grzecznie i posłusznie osunęło się na jego kolana. Pomagając, więc jej się wygodniej usadowić na nim, podniósł ją bez krztyny wysiłku ze swojej strony i obrócił niepokorną, ciemnowłosą gryfonkę, twarzą do siebie. Objąwszy ją ramionami w talii, przygarnął ją do siebie mocniej, co by niziołkowi cieplej się zrobiło - i opierając się czołem o jej czółko, westchnął przeciągle. Wdychając jej cudowny, subtelny zapach mimowolnie zamruczał jak dziki zwierz i od niechcenia przeciągnął opuszkiem palca wzdłuż jej kręgosłupa z jednoczesnym i już tradycyjnym u niego - wetknięciem nosa w jej pukiel miękkich kudłów. To był najlepszy sposób na to, by móc zebrać swoje nieokiełznane myśli.
Niestety gryfoni, bodajże niezbyt dobrze pojmowali znaczenie, wszechogarniającej i błogosławionej ciszy. Czyżby większość z nich, cechowała się nadzwyczajnym gadulstwem w kryzysowych sytuacjach? A być może, tymże samym cechowały się jedynie kolejne pokolenia Blytheównych?  Rozciągając wargi w krzywym uśmieszku, zacmokał cicho na jej głupiutkie pytanie odnośnie pozostałych zdobytych sprawności u skautów i nie mogąc powstrzymać złośliwego chichotu - odsunął się nieco od niej i mierząc dziewczę rozbawionym spojrzeniem, zadarł wręcz prowokująco brew do góry.
- Zgadnij Blythe. - szepnął przyciszonym głosem, gdy wsunął kościste palce w jej potargane włosy i bawiąc się poszczególnymi jej kosmykami, ponownie skrzyżował z nią swe  spojrzenie. - Ale wiedz, że byłem najlepszy z spośród swoich. - dorzucił niefrasobliwym tonem głosu i odgarnął jedno, zbłąkane pasmo włosów zza jej ucho.  Cóż mógł poradzić na to, że jej marudzenie było całkiem uroczym zjawiskiem? Jej elfie wymiary i niewyparzony jęzor tym bardziej się Cichemu podobały, gdy jego gryfońska bohaterka, za każdym razem coraz bardziej się sama nakręcała. Była stuknięta, pyskata, lekkomyślna i obłędnie zwariowana. Z głową uniesioną do góry i z naturalnym wdziękiem, wpadała w kłopoty coraz większej wagi i co najważniejsze - nie usiłowała uciekać od problemów.  Nie miał bladego pojęcia - czy w większości przypadków, kierowała się gryfońską głupotą, czy też swym lwim i walecznym sercem.  Ale właśnie, ta jej totalna nierozwaga tak bardzo pociągała Quieta. Na swój pokrętny sposób, była szalenie niebezpieczna i przyciągała do siebie wręcz z magnetyczną siłą. Jej niewinność i beztroska mieszała się i przenikała z kompletnie sprzecznymi emocjami.  Z nieujarzmieniem. Z dzikością.
Wpatrując się w jej tęczówki, uśmiechnął się półgębkiem do własnych myśli. Musiał być kompletnie pomylony,  skoro siedząc w syberyjskich katakumbach - w swojej własnej, nienormalnej głowie stwierdził, iż pociąga go niebezpieczna beztroska młodszego od siebie gryfońskiego sierściucha.  Wypuszczając powoli powietrze ze swych pobielałych warg, opuścił nieco swe spojrzenie i utknąwszy swój wzrok w wymemłanym i najpewniej prastarym dzienniku, który zadawał im pokręcone zagadki - pokręcił nagle z wolna, jasnym łbem.
- Mapa jest o, tutaj. - stwierdził diabelnie pewny siebie i pogładził się od niechcenia  palcami po podbródku wpatrując się w upartą gryfonkę, która.. okazała się być głodna. I jeszcze bardziej marudna. Wręcz gryfońsko marudna! Ale i na to, Quietus umiał zaradzić. W końcu jako przyszły Mistrz Eliksirów od zawsze przy sobie nosił najważniejsze eliksiry. Jedne podkoszone od Blaze ’a, inne przygotowane własnoręcznie. Nie tolerował kupna eliksirów z obcej ręki.  Jako paranoidalny człowiek - nie ufał za bardzo komuś, kto nie miał w sobie tego specyficznego zamiłowania do siekania, miażdżenia i obdzierania poszczególnych składników. Kogoś, kto nie zważał na odpowiednią temperaturę i dbałość o całe przygotowanie do warzenia. Dlategoż, gdy malutka się w niego wpatrywała i aktualnie robiła mu gniazdo z jego płowych kudłów - z dziwną, nieodgadnioną miną, sięgnął do kieszeni swojej motocyklowej kurtki i bez ostrzeżenia, wyciągnął z trzy - cztery czekoladki. Nietypowe czekoladki. Bo nasączone odpowiednimi eliksirami do równie odpowiednich sytuacji. Subtelny, słodkawy zapach z eliksirów umieszczonych w słodyczach - mógł nawet z tejże niewielkiej odległości wyczuć, toteż zamknął palce na słodkościach i spojrzawszy jej w oczęta, zmrużył swoje z typowym dla siebie rozbawieniem i nachylił się nad gryfonicą.
- Zamknij oczy, maleństwo. I otwórz grzecznie buzię. - szepnął do niej tonem, nie znoszącym sprzeciwu i gdy dostrzegł, że zrobiła to, o co prosił - po chwili przysunął jej coś do ust.
Rzecz jasna, to była czekolada, ale .. całkowicie inna. Rozpuszczała się w ustach i powodowała uczucie całkowitej błogości. Jedna czekoladka była mocno gorzka i smakowała lekko owocowo, ale tak samo, jak poprzednia - cudownie słodka, rozpływała się w ustach. Niestety albo bądź stety, Quiet nie należał do uległych osób. Uwielbiał innych dręczyć na swój wyszukany sposób i nawet przy takiej prostej czynności jak karmienie słodkościami, młodej Blythe - dręczył ją. Najpierw, przesunął czekoladkę do jej pełnych warg, a gdy dziewczę miało je uchylić to z całkowitą premedytacją, powoli przesuwał na wpoły rozpuszczoną słodyczą po jej dolnej wardze i męczył to maleństwo - od czasu do czasu rozkazując jej cichym szeptem, opisywać smak. Jak wiadomo - jego wykwintne czekoladki, miały skład daleko zbliżony od tego pierwotnego. Jednakże nie zabrakło w nich i eliksiru regenerującego. I tym sposobem, dość podstępnie naładował tego malucha odpowiednimi eliksirami, by gryfonica nie zemdlałaby mu po drodze.
A potem wziął się za ponowne rozwiązywanie tejże zagadki. Z ciekawością, przyglądał się swojemu maleństwu, gdy Blytheówna mruczała pod nosem kolejne propozycje rozwiązania, które niestety nie powodowały większych zmian w ich niemrawym położeniu. Za to Quiet - chłop o stalowych nerwach i krukońskim łbie, dość bezczelnie musnął kciukiem jej dolną wargę, co by nie gryzła tak mocno swoich ust i nagle wraz z jej kolejnymi słowami - naszło na niego totalne oświecenie. Wpatrując się w jej ciemne włosy, niemalże jęknął z ekscytacją i zaciskając mocno palce na jej ramionach, nachylił się nad nią.
-  Pewnie panuje noc.  Przecież po nocy, następuje dzień. Jedno bez drugiego nie istnieje, moja droga. Każde dziecko to wie. - wymruczał z coraz większą pewnością swoich słów i jakby na potwierdzenie swoich słów, nagle wydobył się z podziemia głośny huk i.. dwa przejścia się artystycznie zawaliły, a ostatnie z nich z kolei .. otworzyło na oścież. Czując także pod stopami rytmiczne drgania ziemi, bez wahania poderwał Blythe do góry i stawiając ją na ziemi - powoli zmierzył ku nowo utworzonemu przejściu w ścianie, ciągnąc za sobą dziewczątko.
I gdy tylko, kolejne przejście się ponownie za nimi zawaliło, to Quiet jedynie drgnął niepostrzeżenie bo .. przed nimi rozpościerała się tylko przeogromna przepaść, a kolejny fragment ziemi znajdywał się dobre kilkadziesiąt stóp dalej. I cóż za marne pocieszenie, że w powietrzu drgała ledwie słyszalna muzyka. Harfy? Skrzypce? Nie miał bladego pojęcia. Krukoński umysł podpowiadał mu jedynie tyle, że ów przepaści, za Chiny Ludowe nie przeskoczy, ani tym bardziej nie obejdzie.  Miotła także nie reagowała na wezwania. Ale czy Cichego cokolwiek, kiedy przechytrzyło? Schylając się, podniósł z ziemi mały, płaski kamyczek i bez wahania cisnął go na przeciwległy brzeg i z chorą fascynacją obserwował jak kamyk, osiada na przepaści, która na kontakt z obcym dotykiem, rozbłysła złotą nicią - będącą swoistą ochroną. I wielce niebezpieczną. Jak kruchy lód.
Dziwne brzmienie muzyko-podobne w powietrzu, coraz głośniej rozbrzmiewało - a być może, to już Cichy zaczął świrować i słyszeć takty melodii we własnej głowie.  Ale tym samym w jego płowym łbie, narodził się szatański plan, przejścia na drugą stronę. Jako zakochaniec we wszelkich książkach, odwrócił się naraz do Blythe i spoglądając jej głęboko w oczy, złapał ją delikatnie za policzki i gładząc jej gładką skórę, swymi opuszkami - uśmiechnął się do niej z dzikim błyskiem w oku.  
- Ufasz mi? - szepnął cicho do niej i po chwili, powolnym ruchami ściągnął z jej szyi, swój aksamitny, czarny szal i łapiąc za jego dwa końce - zasłonił nim prześliczne, błyszczące przekorą ślepia swojego dziewczęcia i zawiązując jej z tyłu głowy, swoją własność, nagle westchnął przeciągle. Odtwarzając także sobie w pamięci, tor nieco grubszych, złotych nici utkanych nad przepaścią, złapał ją z delikatnie za dłoń i nagle przyciągnął do siebie mocno. Ramię zaś owinął wokół jej zgrabnej kibici.
I cofnął się prosto w przepaść.
[…]
Złote nici rozbłysły wręcz oślepiająco, gdy ciężar dwojga hogwartczyków, przemieścił się w stronę bezdennej przepaści a Cichy ze śmiertelnym skupieniem, sam zamknął oczy i wsłuchując się w przedziwną muzykę, jak i w swój własny instynkt - zaczął prowadzić swoje maleństwo. Stawiając wolne, delikatne kroki - coraz bardziej się cofał w głąb ciemnej otchłani, sprawnie przemieszczając się wzdłuż złotej układanki. Swoje ciało także wprawił w nieśpieszne kołysanie i muskając chłodnymi, opuszkami palców jej biodro nachylił także łeb nad jej smukłą szyją i nie chcąc jej nawet pisnąć słówka - że zaciągnął ją w sam środek niebezpieczeństwa, owionął jej wrażliwy punkt swym ciepłym oddechem.  Na wyczucie zrobił jeden krok do tyłu i po chwili gwałtownie się cofnęli do boku, gdzie Cichy, obrócił się z nią powoli i ujmując ją za nadgarstki, leniwie skrzyżował je za plecami swojego pyskatego elfa i napierając swoim ciałem na jej drobniutką posturę, ponownie wręcz instynktownie, ruszył do przodu, nie otwierając przy tym oczu. Przyciągając ją do siebie mocno, objął ją opiekuńczo w pasie -  i tworząc skomplikowane kroki, pełne gracji i zwinności - przemierzył tymże sposobem, kolejny odcinek piekielnej przepaści. Odstawiając z gryfonką niezłe przedstawienie, niemalże się uśmiechnął pod nosem, by po chwili przesunąć swoją dłoń w stronę jej karku i łagodnie odginając dziewczę do tyłu, sam zaś podążył za nią wargami i musnął ją uspokajająco swymi ustami w szyję.
Jeszcze kilka powolnych, płynnych kroków w stronę następnego brzegu.
Ostrożny obrót i nagłe wypuszczenie z własnych ramion, Blytheównej.
Przerwanie muzyki.
Pękające złote nicie i donośny huk, rozwalającej się ochronnej powłoki.
Ostatnie przyciągnięcie do siebie dziewczęcia.
I koniec. Słodki koniec.

Pod wpływem impulsu, westchnął niemalże rozpaczliwie, że nic się jej nie stało – oraz, że udało im się dotrzeć na drugi brzeg! - oplótł ją swoimi długaśnymi ramionami i przycisnąwszy dziewczę do mokrej, kamiennej ściany - tym razem to on się w nią wtulił, starając się zarazem powstrzymać dreszcze jakie nachodziły jego biedne ciało. W dalszym ciągu, mając także w głowie widmo, spadającej w otchłań Blythe - jęknął cicho i zrobił coś - za co pewnie, za niedługo będzie musiał przepraszać. Mianowicie nachylając się nad jej drobną buzią, spojrzał z niemalże czułym uśmiechem na jej okryte, ciemnym materiałem ślepia i nieśpiesznym ruchem, zsunął jej z ocząt dość nietypową opaskę w postaci szalika. Swym oddechem drażnił jej rozchylone wargi, a palcami obrysował jej usta - swoje zaś krzywiąc w ulubionym uśmieszku. Gdyby mógł się teraz przejrzeć - czy to w lustrze, czy to w odbiciu tafli wody – wiedziałby, że zobaczyłby, iż jego ciemne ślepia wręcz płoną. Nie mając jednak w zamiarze jej skrzywdzić - dla sprawdzenia, dla upewnienia się, że jest cała i zdrowa i przede wszystkim, że jest jego - musnął palcami jej krzywiznę szyi i zatapiając palce w jej włosach, złożył delikatny pocałunek na jej chłodnych wargach. Niedawny smak czekolady na jej ustach, jedynie dodawał jej jeszcze większej słodyczy niż dotąd i Quiet prawie, że zamruczał. Z całkowitą wprawą, objął ją w talii przybliżając tego malucha jeszcze bardziej do siebie, drugą ręką zaś delikatnie gładząc jej kark. Ucałowawszy pieszczotliwie jej dolną wargę, westchnął przeciągle wprost w jej usta i zacisnął mocno palce na jej ciele.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Blythe. - jęknął z bolesną świadomością, że właśnie nieodwołanie przepadł.
Och, Merlinie.

tak walentynkowo, hehe <3
Powrót do góry Go down


Utopia Blythe
Utopia Blythe

Student Gryffindor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : najmłodsza Blythe, klon Psyche
Galeony : 1231
  Liczba postów : 1084
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8678-utopia-blythe
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8682-utopia
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8681-utopia-blythe
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyNie Lut 15 2015, 01:53;

Wszechogarniająca i błogosławiona cisza była dla Utopii pojęciem zdecydowanie abstrakcyjnym i przeczyła mu nawet osoba, na której kolanach się znajdowała. Kogo jak kogo, ale Quieta z całą pewnością nie mogła określić cechą, od której imię nosił. I też dlatego była nieco zaskoczona, gdy ten tak długo milczał, najwyraźniej intensywnie nad czymś główkując. Nie była tego jednak do końca pewna. Mógł być też na nią obrażony przez to, że znowu zaciągnęła ich w kłopoty. Albo po prostu osłabiony przez ranę na dłoni. Odezwanie się i jego odpowiedzi sprawiały, że mimo wszystko zaczynała wierzyć, że jednak nic mu nie jest. W końcu humor dopisywał mu przy tym jak zawsze.
- Jeśli spytam Ametha, potwierdzi to? – Spytała, drażniąc się z nim. Nie miała pojęcia, jak funkcjonowali skauci. Mimo że jej o tym opowiadał, ona nadal nie do końca potrafiła to sobie wyobrazić. Wszelkie tego typu organizacje były jej po prostu obce. Ona dzieciństwo spędziła głównie w domu, razem z Psyche i rodzicami, którzy pomimo swoich starań, często tracili kontrolę nad rzeczywistością. – Powinieneś mieć pelerynę nie ze smoczych łusek, a z odznak – dodała jeszcze, uśmiechając się do niego szeroko. Wtedy jego strój byłby pewnie cały tęczowy, a Cichemu najlepiej było w czerni. Widok ten należałby jednak do najzabawniejszych, jakie dotąd widziała. Przypominałby trochę kolorowe szkiełka, tworzące kalejdoskop nad jej dziecinnym łóżeczkiem. To miłe wspomnienie, nieco jak kołysanka śpiewana jej przez mamę.
To wręcz zaskakujące, jak różnie może być postrzegana jedna i ta sama osoba. Jedni uważali Gryfonkę za dziecinną naiwniaczkę, która ani trochę nie myślała o konsekwencjach swoich nienaturalnych czynów. A Quiet widział w niej odwagę i dzikość, której ona sama nadal nie potrafiła w sobie dostrzec. Tak jakby on jeden mógł przewidzieć, kim naprawdę była, jeszcze zanim odkrył to ktokolwiek inny. Może to tylko jego obserwacje, wywołane uczuciami, a może dar, który pozwalał mu wejrzeć w głąb duszy. Był bystry, niezwykle inteligentny, a do tego diabelnie przebiegły. Potrafił obserwować i miał intuicję, której mogli mu zazdrościć najwięksi wróżbici czarodziejskiego świata. Gdyby się nad tym zastanowić, pewnie w przyszłości zastąpiłby Tiarę Przydziału, bijąc ją o głowę (lub rondo kapelusza) w doborze domów, do których nadawała się dana osoba. Kto by pomyślał, patrząc na Blythe’ównę, że rzeczywiście wykazywała się cechami, którymi zazwyczaj określano bohaterów. Lub szaleńców. Chyba bardziej nadawała się na tego drugiego, zbyt mocno zapatrzona w niebezpieczeństwo i nie zdająca sobie sprawy z tego, że jej fascynacje zakazaną magią mogą skończyć się nie tylko dobrem, ale i najpaskudniejszym złem.
A Quietus najwyraźniej zamierzał dołączyć do tej sekty wariatów, stając wraz z nią na czele. Znajdując się w zamkniętych katakumbach, niemalże nad przepaścią – bez jedzenia, snu i ani odrobiny ciepła, większość ludzi po prostu wpadłaby w panikę. Tych dwoje najwyraźniej przyzwyczaiło się już do niebezpieczeństw. Pytanie tylko, czy to nie pociągnie ich w o wiele większe kłopoty.
- Wypiłeś eliksir szczęścia, że udało ci się zgarnąć akurat mapę? – Zapytała zszokowana. I tak by jej nie powiedział, gdyby to zrobił. Prędzej chwaliłby się swoją cudowną intuicją, która nie raz ratowała ich z opresji. Gdyby to ona miała wybierać księgę, najprędzej wybrałaby taką, która opisywałaby powstanie latających dywanów, co na nic by jej się w tej sytuacji nie zdało. Chyba że mieliby materiały, które pozwoliłyby im na stworzenie takowego.
Nawet teraz, gdy wydawało jej się, że będzie musiała walczyć z głodem jeszcze przez długi czas, on miał rozwiązanie tego problemu. Zdecydowanie musiał zakląć kieszenie swojej kurtki zaklęciem powiększającym. W innym wypadku nie pomieściłby tam tych wszystkich przedmiotów, które pomagały mu utrzymać przy życiu siebie i tę małą niewdzięcznicę. Długie miesiące, wręcz lata znajomości, po prostu musiały go nauczyć tego, co też powinien przy sobie mieć podczas ich spacerów. W Hogwarcie jeszcze by przetrwali, o ile trzymaliby się z daleka od lasu. Tak samo w Salem, ale tutaj – w lodowej dziczy i jeszcze gorszych podziemiach, gdzie wszystko wydawało się tak bardzo obce – byli zdani tylko na siebie.
Spojrzała na niego podejrzliwie, gdy sięgnął do kieszeni, ale zamknęła oczy. Ufała mu, więc dlaczego miałaby tego nie zrobić? Inną kwestią pozostawało to, że tradycyjnie się z nią drażnił, ale tego powinna się była spodziewać. Tak łatwo by jej tej czekolady nie oddał.
Czekolada? Jakaś dziwna. Trochę jak pomarańcza. I wiśnie, chociaż nie do końca.
Chciała go spytać, czym je nafaszerował, ale gdy w jakiś niespodziewany sposób zaczęła choć trochę odzyskiwać siły, zrezygnowała. Znów się dla niej poświęcał, mimo że sam powinien to zjeść. Może pomogłoby mu z tą paskudną raną, z którą szalik ledwo sobie radził. Szkoda, że w tych katakumbach nie było mumii. Przynajmniej bandaże by się na coś zdały.
- To naprawdę było takie banalne? – Jęknęła, gdy podał jej rozwiązanie zagadki. Mogła się pocieszać, że swoim okropnym marudzeniem naprowadziła go na odpowiedni trop. Przynajmniej na coś się w tym wszystkim zdała. Tyle że zazwyczaj zagadki wydają się proste, kiedy już usłyszymy ich rozwiązanie. Jako specjalistka od historii i antycznych run powinna sobie z nimi radzić o wiele lepiej. Jednak nie potrafiła i być może to ją zgubiło podczas Sfinksa, a tym bardziej zmusiło do szukania pomocy u kogoś innego. I przypłaciła to okropnym długiem, którego skutki dobijały ją do dziś.
Jeszcze bardziej zszokowana niż dotychczas, patrzyła, jak ściany walą się. Nie potrafiła się ruszyć z miejsca, oczarowana tym niebezpieczeństwem. Przecież w każdej chwili mogły się posypać całe katakumby, zrzucając ich w bezdenną przepaść. Mimo to Gryfonka odczuwała dziwną pustkę w głowie. Nie wiedziała, jak przestąpić chociażby krok, gdy ziemia pod jej nogami trzęsła się niemiłosiernie i dopiero pociągnięcie Quietusa przywróciło jej umysł światu. Podążyła za nim, niezbyt pewna tego, czy rzeczywiście powinni iść dalej, choć oczywistym było, że nie mieli czego szukać za sobą. Jedyna droga była przed nimi.
Stając nad przepaścią, spojrzała w dół i niemal natychmiast cofnęła się do tyłu, wpadając na Krukona, gdy żołądek podskoczył jej niemal do gardła. Tak ogromna. I tak ciemna, że gdyby tam wpadła, przepadłaby całkowicie jak mrówka na tle nocnego, bezgwiezdnego nieba.
Delikatna muzyka niosąca się wokoło wprawiła ją w lekkie otępienie. Jedyną myślą było to, że potwornie nie pasowała do całego krajobrazu. Bardziej odpowiadałby tu utwór pełen grozy. Organy grzmiące jak najgorszy demon i wprawiające w wibracje nie tylko skały, ale i powietrze. Wywołujące dreszcz przerażenia. Harfy i skrzypce kojarzyły się z błogością, z bezpieczeństwem. Ona pomimo obecności Quietusa tego nie odczuwała. Nie teraz, gdy stali nad przepaścią, nawet jeśli wtuliłaby się w niego. Gdyby oboje tam spadli… Nie, o tym myśleć nie mogła.
Spojrzała na kamień, którym rzucił Ettréval. Toczył się jak po szkle, choć jednocześnie skojarzył się jej z kaczkami na tafli gładkiego jeziora.
Muzyka stała się jeszcze głośniejsza, a Cichy spojrzał na nią, zadając tak ważne pytanie. Wpatrując się w jego oczy, skinęła głową. Zdziwiło ją jednak to, że zdjął jej szalik, a jeszcze bardziej fakt przesłonięcia jej oczu. Nie miała pojęcia, co planował – a tym bardziej, czemu nie powinna się przyglądać. Potwierdziła jednak, że mu ufała, więc musiała to zrobić. Nie naraziłby jej przecież na niebezpieczeństwo, gdyby nie był pewny, że nie stanie się im żadna krzywda.
Jeśli do tej pory posądzała go o szaleństwo, teraz z pewnością tylko utwierdziła się w tym przekonaniu. Gotowa nawet na najgorsze scenariusze, których miałaby nie oglądać, zdziwiła się niemiłosiernie, gdy przyciągnął ją do siebie w pozie gotującej najpiękniejszego walca, jaki widziała. Gdyby ją uprzedził, że pociągnie ją prosto w przepaść, prezentując taniec, mający nieść ratunek, ale też ryzykujący śmierć, prędzej przywiązałaby go tym szalem do najbliższego stalagmitu, który by się napatoczył. Albo po prostu mu nie uwierzyła. Teraz jednak była w takim stanie, że nie miała siły nawet zapytać, co tak właściwie robił. I dlaczego. To on był przewodnikiem, znającym się na mapach i to on zamierzał ich wybawić, więc nie powinna tego krytykować. Jedyne, co powinna zrobić, to pozwolić ponieść się muzyce i jego ruchom na tafli lodowego jeziora, jak określiła niewidzialną sieć nici nad przepaścią.
Muzyka przestała grać wraz z donośnym hukiem, zwiastującym, że stało się coś złego. Cichy jednak nie wypuszczał jej ze swoich objęć – wręcz przeciwnie: jeszcze bardziej do siebie przyciągnął, jak gdyby po raz kolejny tej nocy chciał ją przed czymś ochronić. Zaś ona miała ogromną ochotę zsunąć ze swoich oczu czarny szal i spojrzeć na niego. Przekonać się, jak bardzo znów się ten głupek poświęcił, by to z nią było wszystko w porządku.
Nagle poczuła, jak znów się przesuwają, a za jej plecami pojawia się ściana, której wcześniej nie kojarzyła. Quiet przytulił się do niej, sprawiając, że pomimo zimnego kamienia, zrobiło jej się cieplej, ale też ograniczył jej ruchy do tego stopnia, że nadal nie mogła zdjąć szalika, który w tym momencie zaczął jej już chorobliwie doskwierać.
Ich oddechy zmieszały się ze sobą, a czarna tkanina powoli zaczęła znikać z jej oczu pod wpływem rąk Krukona, odsłaniając jej cały świat, którym okazały się ciemne oczy. Tak bliskie i tak intensywnie się w nią wpatrujące, że sama nie potrafiła oderwać od nich wzroku. Wszystko inne – przepaść, katakumby, jeszcze niedawno odczuwany głód – odeszło w niepamięć. Po prostu nigdy nie istniało i najwyraźniej nie miało już mieć racji bytu.
Być może zaraziła się od niego intuicją, albo po prostu nagle doznała swego rodzaju olśnienia, ale przeczuwała, co się za chwilę stanie. Jeśli nie on, to ona sama chociaż raz pokaże przejaw gryfońskiej odwagi. Lub po prostu zwykłej śmiałości, której do tej pory jej zdecydowanie brakowało.
Jeszcze na zewnątrz, tam pod drzewami, chciał jej przesłonić cały świat, choć nie do końca mu się to udało. Teraz jednak mógł zatriumfować, sprawiając tym krótkim pocałunkiem, że nie potrafiłaby myśleć o czymkolwiek innym, jak tylko o nim. Tak niewielki gest wywołał tak wiele odczuć, że nie sposób ich opisać.
Oparła się dłońmi na jego piersi, wpatrując w niego lekko zamglonym wzrokiem, gdy wypowiadał te magiczne słowa. Pod ich wpływem i jej oczy rozbłysły. Nie wiedziała, co powiedzieć. Być może choć raz należało milczeć i pozwolić jedynie na gesty.
Kierując swoje dłonie w górę, tak by obejmować go za szyję, wspięła się na palcach i pozwoliła na jeszcze jeden pocałunek, jak gdyby to właśnie on miał być odpowiedzią na to, co właśnie jej wyznał. Niewinny, nieśmiały, niemal taki jak uczucia w niej kiełkujące.
Hej, Billie, powiedział mi to, o czym wspomniałaś w liście. Cieszysz się?
Pewnie cieszy, ale z całą pewnością nie tak bardzo, jak sama Blythe’ówna, do której cała sytuacja jeszcze nie do końca docierała. Może jednak spadli w tę przepaść i umarła, a to, co się teraz działo, było jedynie fantazją godną szczęśliwego życia wiecznego?
- Miałeś się nie zadawać z gryfonicami – szepnęła mu na przekór, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. – I co poczniemy z tym fantem?
Zaśmiała się, wtulając w niego. Nawet nie zdążyła przyjrzeć się drugiej stronie przepaści. Właściwie to przeszła jej na to ochota, tak samo jak na wyjście stąd, choć na górze z pewnością byłoby o wiele lepiej.
Powrót do góry Go down


Quietus Ettréval
Quietus Ettréval

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja
Galeony : 428
  Liczba postów : 363
https://www.czarodzieje.org/t10007-quietus-ettreval#279078
https://www.czarodzieje.org/t10065-cichnacy-szept#280286
https://www.czarodzieje.org/t10074-quietus-ettreval#280494
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyNie Lut 22 2015, 13:49;

Czując dziwny uścisk w żołądku, przyciągnął ją do siebie i starał się nie zwracać uwagi na niezbyt przyjazne otoczenie w jakim aktualnie się znajdowali - zwłaszcza że właśnie, ostatecznie i nieodwołalnie, został zahipnotyzowany przez swoje maleństwo. Z pałającą ciekawością obserwował spod delikatnie przymrużonych powiek, jak jego dziewczynka ufnie opiera na jego klatce piersiowej swoje drobne dłonie i wpatruje się w niego swoimi cudnymi ślepiami jak... jak... w jakieś nieboskie stworzenie! Owszem, każdy mężczyzna lubi gdy kobieta jego życia spogląda maślanymi i dużymi oczętami właśnie na niego i to jak na ósmy cud świata! I jeszcze doskwierało mu te dziwne uczucie palenia na wargach, gdy malutka ukazując swoją lwią część - niemalże się rzuciła na biednego krukona - który nie byłby sobą, gdyby po prostu nie wyszczerzył się do niej złośliwie. Będąc dżentelmenem w każdym calu, łaskawie pochylił nad nią swój płowy łeb i spoglądając jej prosto w tęczówki, wykrzywił wargi w zawadiacki uśmieszek, gdy poczuł jak jej łapki dość koślawo i niezdarnie wędrowały po jego pelerynie i skórzanej kurcie,  w znacząco wyższe rejony jego barków - by wreszcie w całej swojej niewinności, zatrzymać się na jego szyi i dość obolałym karku. Widział ktoś tak uroczy widok w całym swoim życiu? Skrzat o miernowatym wzroście, metra pięćdziesięciu i to jeszcze w kapeluszu od Blythe’a! - z całą swoją lwią wprawą zawiesza się na biednym, wampirycznym krukonie ani trochę się go nie obawiając. Wzdychając z udawanym rozdrażnieniem, musnął jej malutki nosek swoim i chcąc nieco podręczyć pyskatą gryfoneczkę - leciutko musnął ciepłymi wargami jej kącik ust, by po chwili jęknąć i na zmianę zawarczeć cicho, gdy Blytheówna z całą premedytacją, odnalazła jego wargi i zgrabnie przejęła inicjatywę. I była w tym, tak niebywale słodka! Jej pocałunki były wielce nieśmiałe, troszkę nieporadne i sprawiały mu tym samym niezwykłą rozkosz i nieziemską przyjemność! Ale i postanowił dać jej małą nauczkę, co się dzieje, gdy zaczepia się i prowokuje tegoż szalonego krukona. A nauczka sama w sobie była.. dość intrygująca. W każdym razie, Blythówna w dalszym ciągu była zdana na jego krukońską łaskę, gdyż rozczochrane i szczerzące się pyskate, elfie dziecię .. dalej mu ambitnie pyskowało.
- Miałem się nie zadawać z gryfonicami, Blytheówna, to prawda. Święta prawda! Ale teraz maleństwo zobaczy jaką karę się ponosi za drażnienie wielkiego i bardzo szalonego krukona. - zawyrokował z dziwnym błyskiem w oku i jak głupi, już się cieszył na swój genialny i iście diabelski plan. I to bardzo prosty! Miał w zamiarze wycałować tego uparciucha i to tak, by choć na chwilę zapomniał o pyskowaniu. Kto to widział, by gryfonka miała tak cięty ozor! Buntowniczka o każdej porze dnia i nocy. I najwidoczniej w każdym miejscu!
Uśmiechnął się z zabawną (i wydumaną) wyższością, gdy sama z siebie się w niego wtuliła. To tylko ułatwiało sprawę! A zresztą, uwielbiał gdy mała sama się do niego garnęła. Niekiedy zachowywała się jak tak pocieszny, mały kociak. I to taki, który potrafi pokazać w odpowiednich sytuacjach, całkiem niezłe pazury. Z rozmysłem, powoli dotknął opuszkami palców jej twarzy i pogładził nimi jej policzki, nieco zadarty nosek i westchnął, gdy odkrył, że z czystą przyjemnością wpatrywał się w jej słodką buzię. I z dokładnie taką samą przyjemnością, składał na jej wargach delikatne pocałunki. Wydawać by się mogło, że krukoni z natury są opieszali i nie potrafią sobie radzić w tejże subtelnej dziedzinie jak sztuka umiejętnego całowania - ale czy to była prawda? W ich rodzinie powiadało się, że ich matka była perfekcyjnie utalentowana w tym zakresie, a sam Cichy, także miał pewne podejrzenia, że Blaze również nie był matołem w tejże kwestii - w końcu są z jednej matki. Ameth.. fakt, wokół niego również kręciło się stado napaleńców. Koniec końców, wszyscy męscy potomkowie w ich wesołej rodzince byli całkiem pojętnymi uczniami w tejże subtelnej sztuce, a Blytheówna właśnie miała swoistą okazję, by poczuć na samej sobie jak prawdziwy Ettréval .. lubi dręczyć. I właśnie tenże dręczyciel dość władczym ruchem, objął swą lubą w pasie i po chwili przesuwając dłonie na jej biodra, zgrabnym ruchem podniósł ją do góry i tą niemałą sztuczką, delikatnie zmusił te maleństwo, by grzecznie objęło go nogami w pasie. Domyślając się, że młoda wtenczas wzniesie istne larum - dość bezczelnie przycisnął ją do swojego ciała i gładząc uspokajająco jej plecy, z wyczuciem pogłębił pocałunek, zapraszając ją tym samym do wspólnego, powolnego tańca pełnego zmysłowości. Czy był w tym perfekcyjny? Wybitny? Nie.

On był w tym piekielnie wybitny.  

Delikatnie i wręcz pieszczotliwie ssał jej dolną wargę, by po chwili zająć się górną. Przytulił ją także mocno do siebie, by nie zrywać pocałunku. Jego usta poruszały się szybko i z typową potrzebą, którą tylko ta mała pyskata dziewucha, tkwiąca właśnie w jego ramionach - mogła spełnić. A całował ją bez pośpiechu, z niemalże bolesną powolnością..
Była dla niego idealna. Pyskata, niepokorna aczkolwiek idealna.
Lewa dłoń Cichego, gładziła jej biodro, a prawa poznawała plecy dziewczęcia. Gdy oderwał swoje usta od jej, zaczerpnął łapczywie powietrza bo wręcz zakręciło mu się w głowie od jej słodkich ust - lecz prędko nadrobił ten czas, ponieważ swe wargi wraz z pocałunkami przeniósł na jej smukłą szyję. Zupełnie tak, jakby chciał jej pokazać, że należy tylko do niego. Obchodził się z nią delikatnie - praktycznie muskał skórę wargami, a gdy zdarzyło się, że ją przygryzł, natychmiast łagodził to miejsce wilgotnym językiem. W końcu przydomek wampirycznego krukona do czegoś go zobowiązywał. Chwilę później, ponownie złapał ją za podbródek i czułym ruchem uniósł jej głowę do góry, by pocałować ją z pasją, której w sumie nigdy nie doświadczył. I dla żadnej, innej istoty, tak się jeszcze nie starał! Istotnie miał ognisty temperament. Blytheówna również! I chyba właśnie tylko to spowodowało, że oderwał swoje wargi od jej drobnych ust i z roztargnieniem schował swoją twarz w jej potarganych kudłach. Merlinie, co on narobił. Ta mała bo zaledwie siedemnastoletnia dziewczyna wzbudzała w nim tak odmienne odczucia, że nie miał pojęcia jak się przy niej zachowywać. I dlategoż machnął jakąś dziwnie ręką w powietrzu, dając jej tym samym znak, że teraz ona może się zabawić w pilotkę ich czadowej, podziemnej i niebezpiecznej wycieczki a on może sobie.. pooddycha tak w spokoju. I powstrzyma swoje hormony, o!
- Przywiążę Cię do siebie i nie spuszczę z oka, maleństwo. O to co zrobimy. - odparł całkiem szczerze i po chwili roześmiał się cicho.

Cały Cichy, heh.
Powrót do góry Go down


Utopia Blythe
Utopia Blythe

Student Gryffindor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : najmłodsza Blythe, klon Psyche
Galeony : 1231
  Liczba postów : 1084
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8678-utopia-blythe
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8682-utopia
http://czarodzieje.my-rpg.com/t8681-utopia-blythe
Przycmentarna kaplica QzgSDG8




Gracz




Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica EmptyPon Lut 23 2015, 20:53;

Sama przyjazność otoczenia nie miała zbyt wielkiego znaczenia, o ile istniała pewność, że za chwilę zza skał nie wyskoczy jakiś potwór, który uzna za swój życiowy cel pożarcie wszystkich, którzy w jakimś stopniu wykazywali uczucia w stosunku do tej drugiej osoby. Nawet stare ruiny, nawiedzane przez zjawy, mogły okazać się najromantyczniejszym miejscem świata, o ile ich rezydenci nie będą szczerzyć przerażających kłów, a przygrywać pięknie na skrzypcach do kotleta.
Cała rzeczywistość mogła się w tym momencie gdzieś schować, mimo że to oni sami się przed nią skryli, głęboko w starym grobowcu pod syberyjską kapliczką. To wręcz zabawne, że w tym samym momencie banda Inferiusów waliła w ścianę budynku, nie wiedząc, gdzie zniknął ich podwieczorek. Zaś ich pożywienie przemierzyło kilometry chłodnych korytarzy, mijając szkielety i przepaście, by dotrzeć do miejsca, w którym się znajdowali. I zamiast podążać dalej, tak jak to powinno być, coś ich zdołało zatrzymać. I nieważne, że mogli tu poumierać z wyczerpania, bo Utopia zjadła czekoladki, które Cichy trzymał w kieszeniach. Nieistotne, że on sam wykrwawiał się w szalik. Tym bardziej nie myśleli o tym, jak długie jeszcze mogą być korytarze i czy w ogóle kiedykolwiek zdołają się wydostać na zewnątrz. Jakby się uparli, mogliby nad tą przepaścią zbudować sobie dom, posadzić jakieś drzewa i tak żyć. Chociaż sam fakt wiecznej ciemności zapewne zdołowałby Utopię – co innego Quietus i jego wampiryczne upodobania.
Lwia wprawa w przypadku Utopii była zdecydowanie przesadą, chyba że miało się tu na myśli impulsywność i gapowatość małego lwiątka, niźli grację dorosłej już lwicy. Tylko za co ta nauczka? Przecież ona sama nie wiedziała, jak powinna się w tym momencie zachowywać. Próbowała się jakoś odnaleźć swoim zwyczajowym dogryzaniem, ale nawet to sprawiało, że czuła się w tym wszystkim zagubiona, może i trochę zażenowana swoją nieporadnością.
- Dlaczego tylko ja muszę ciągle dostawać kary? – Zapytała, dodając sobie w myślach, że jemu należała się tym razem o wiele bardziej, niż jej. To on sprawiał, że nie potrafiła określić tego, co w tym momencie czuła, a co za tym idzie – również jak się powinna zachowywać w stosunku do niego. Sama możliwość pocałowania go jeszcze do niedawna była mizerną wizją, narodzoną w jej głowie gdzieś w czeluściach Zakazanego Lasu i pozostającą jedynie marzeniem. Wyobrażeniem podsycanym przez zagadujące ją od niechcenia przyjaciółki, które najwyraźniej od dawna wiedziały, że to wszystko to po prostu kwestia czasu. Milczące jak grób i popychające ją w stronę Cichego, jak gdyby od tego zależało całe jej życie. A może rzeczywiście to miało mieć jakiś głębszy wpływ na jej żywot? Ale czy w ogóle powinna się nad tym zastanawiać, zwłaszcza teraz? Chyba zaczęła powoli przejmować od Cichego jego iście krukońskie analizowanie wszystkiego, co tylko ich spotyka. A skoro przejawiała i cechy orła z niebieskiego herbu, może lepiej, by Ettréval nie miał do czynienia z jej pazurami. Jeszcze przypadkiem wzleci ponad niego, a on sam będzie żałował, że pozwolił jej wywinąć się spod swoich skrzydeł.
Patrząc na naturę samą w sobie, Gryfoni z kolei powinni być dzicy, impulsywni, ale i doświadczeni dzięki swoim licznym wybrykom. Do Utopii bardziej pasowało w tym wypadku onieśmielenie, niepewność, istne puchońskie apogeum, do którego doprowadzało ją quietusowe dręczenie. Mimo wszystko nie mogła – nawet nie potrafiłaby – zaprzeczyć temu, że to wszystko było naprawdę przyjemne. Doprowadzało do szybszego bicia serca, dreszczy cudownych emocji.
Kiedy ją podniósł, miała ochotę pisnąć, ale pocałunki stłumiły ten dźwięk. Bojąc się ewentualnego upadku, uczepiła się go nogami, obejmując w pasie, jak gdyby tylko to miało wystarczyć, aby poczuła się bezpiecznie. Z każdym kolejnym muśnięciem ust Quietusa, była coraz pewniejsza, oddając mu te pocałunki. Nadal nie można tu było jednak mówić o wybitnych zdolnościach. Nie miała nawet szansy ratować się swoim pyskowaniem, choć teraz na nic by się jej zdało. Było całkowicie zbędne i ulotniło się nawet z jej własnych myśli, które teraz były poświęcone jednej, konkretnej czynności: całowaniu Ettrévala. Jak coś tak, wydawać by się mogło, błahego może doprowadzać do aż tylu emocji?
Magia w najczystszej postaci. Istna poezja bez użycia słów.
Choć poetami nazwać ich się raczej nie dało. To trochę tak, jakby określić naukowy bełkot Morrisa wykładem idealnym, a żarciki Abney kabaretem, choć to drugie chyba nawet odrobinę pasowało.

Jeśli do tej pory Utopia miała jakiekolwiek wątpliwości, w tym momencie była już pewna, że nie pozwoliłaby się pocałować komukolwiek innemu. W przeciwieństwie do Cichego, było w niej trochę romantyczki, marzącej o tym jedynym księciu w złotej zbroi, pędzącym na białym rumaku przez góry, lasy i łąki, by uratować swoją księżniczkę. Ostatecznie dostała rozczochranego wampira w czarnej pelerynie, ale może to i lepiej. Z nim przynajmniej nie mogła się nudzić.
Przytulona do Quietusa, czuła ciepło jego ciała, jak nigdy dotąd. Jego wargi błądziły po jej własnych, by na moment przenieść się na szyję dziewczyny, przez co z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie. I znów ich usta złączyły się ze sobą, jak gdyby ta krótka chwila była wieczną rozłąką, której nie mogli znieść.
- Myślisz, że dam się tak łatwo przywiązać? – zażartowała, gdy cała ta magiczna chwila się skończyła, a chłopak ukrył twarz w jej włosach. Zauważyła, że ostatnio robił to częściej niż zazwyczaj, choć sama nie umiała stwierdzić, dlaczego.
Odchyliła głowę, by odsunął się od jej kudłów i spojrzała w te jego czekoladowe oczęta, uśmiechając się przy tym najbardziej niewinnie, jak tylko potrafiła. Widok tych ciemnych ślepi sprawiał, że znów zapragnęła zasmakować jego ust, ale powstrzymała się, opierając jedynie swoim czołem o jego własne, a jego ciepły oddech łaskotał ją w twarz.
- Postawisz mnie na ziemi? – Zapytała w końcu cicho, starając się wywinąć z jego ramion, a gdy w końcu postawiła nogi na kamiennym podłożu, omal się nie wywróciła. Od tego wszystkiego wręcz kręciło się jej w głowie i wciąż czuła usta Quietusa na swoich własnych…
Mimo wszystko musieli się stąd wydostać, więc – chcąc, nie chcąc – popchnęła go w stronę jedynego wyjścia znad przepaści. Miejsce wydawało się straszne, ale w tym momencie zyskało tyle plusów, że nie potrafiłaby ich zliczyć na palcach obu rąk. Kto by pomyślał, że śmiercionośna przepaść mogła zapoczątkować coś tak pięknego.
- Chyba powinnam dorobić ci nową odznakę skautów – uznała, starając się dorównać mu kroku, ale niestety miał o wiele dłuższe nogi, a ona nie miała ani siły, ani ochoty, żeby za nim biec. W końcu jednak zrównała się z nim i wyciągnęła w stronę Cichego dłoń, by spleść swoje palce z jego.
Pochodnie znów rzucały na ściany złowrogie cienie, a wiatr (który nie wiadomo skąd się pojawił), odbijał się od skał, niosąc dźwięki przypominające szepty. Na samą myśl Utopię przeszedł niemiły dreszcz. Tak bardzo przypominało jej to chłodny luk bagażowy i boginy, które pojawiły się ze wszystkich stron. Albo dementorów, choć z nimi nie miała nigdy do czynienia. Opisy innych ludzi były jednak na tyle przerażające, że zdołała sobie to wszystko wyobrazić.
- Przerażające miejsce – wyszeptała tak cicho, że gdyby nie echo, jej słowa pewnie nie dotarłyby nawet do idącego tuż obok Ettrévala. – Chcę już stąd wyjść.
Jej nadzieje były jednak marne, ponieważ gdy tylko minęli dziwaczny kamienny łuk, na którym wyryto symbole bardziej przypominające hieroglify niż dotychczasowe runy, ich oczom ukazało się okrągłe pomieszczenie, nie posiadające żadnego wyjścia. Ściana naprzeciwko samego wejścia składała się częściowo z kości i czaszek, które otaczała lita skała. I zupełnie nic, pustka nie do przebycia.
- Weszliśmy w ślepy zaułek – jęknęła. Ale przecież droga prowadziła prosto, nie było żadnych korytarzy, żadnych magicznych przejść czy schodów. Korytarz jednoznacznie wskazywał to miejsce.
Czemu ja mam wiecznie takiego pecha?
Na skraju płaczu i paniki, puściła rękę Quieta i podeszła do kamiennego łuku, mając nadzieję, że jednak przeoczyła jakąś klamkę czy przycisk, który ukazałby im przejście. Pomyliła się jednak, bo nic takiego nie dostrzegła, nawet po bliższym przyjrzeniu się całości. Jej uwagę zwróciły jednak obrazki, które wcześniej wzięła za hieroglify, gdyż wcale nimi nie były.
Bingo!
Rysunki składały się z runów, tak drobnych, że niemalże nieczytelnych, ale każdy z nich zdawał się mówić o tym samym. Wystarczyło tylko wyszukać brakujących w pozostałych kamiennych rycinach, by sklecić to w całość.
Zastanawiając się nad rozwiązaniem, przywołała ręką Cichego, by do niej podszedł. Gdy znajdował się bliżej niej, nie czuła się tak bardzo zestresowana – tak jakby ten chłopak mógł ukoić jej nerwy i pozwolić na głębsze zastanowienie się nad całą sprawą.
Gdy Słońce spotyka się z Księżycem.
Jeśli będzie wpatrywać się w rysunki, z pewnością na nic nie wpadnie. Ani trochę nie przypominały nieba – wręcz przeciwnie. Były kotami, ptactwem i roślinami, ale za nic w świecie gwiazdą czy nadgryzioną tarczą luny.
Odwróciła się w stronę Krukona i wtuliła w niego, chowając twarz w jego kurtce. Wciągnęła powietrze, wdychając jego zapach: skórzanego okrycia i czekolady, którą jeszcze niedawno trzymał w kieszeniach. W ten sposób o wiele łatwiej było jej myśleć.
Słońce i Księżyc spotykają się dwukrotnie. W czasie wschodu i zachodu!
- Quiet, o której teraz wschodzi i zachodzi słońce? – Mruknęła, ale nim zdołał cokolwiek choćby napomknąć, sama odpowiedziała sobie na zadane pytanie. – O szóstej, prawda?
Oderwała się od niego, przyglądając przez chwilę czaszkom w skale. Przypominały trochę cegłówki. Hej! A może to działa jak ściana za Dziurawym Kotłem, pozwalająca na wejście na Ulicę Pokątną?
Podzieliła się swoim pomysłem z chłopakiem i wyjęła mu różdżkę zza paska, by wypróbować ten sposób. Swoją gdzieś zapodziała, ale niezbyt się tym przejęła – nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz, zważywszy na to, jaka z niej była ciamajda.
Wolnym krokiem podeszła do ściany kości i pomagając sobie palcem policzyła sześć czaszek od góry i sześć poziomo. Padło na tą ostatnią w dolnym rogu, mimo że początkowo wydawało jej się, że kości zdecydowanie było więcej i będzie musiała spróbować ze środkową. Wyciągnęła przed siebie różdżkę Quietusa i stuknęła nią w pozostałości po jakimś trupie, ale zupełnie nic się nie stała. Jęknęła niezadowolona, próbując jeszcze raz, ale ponownie wyszło jej zupełne nic.
- Muszę uderzyć sześć razy? Albo we wszystkie szóste z kolei czaszki? – Spytała Cichego z nadzieją na to, że może on będzie znał odpowiedź na jej pytanie.


Chyba serio zostanę Werterem, patrząc na tego psota. ;_;
Powrót do góry Go down


Sponsored content

Przycmentarna kaplica QzgSDG8








Przycmentarna kaplica Empty


PisaniePrzycmentarna kaplica Empty Re: Przycmentarna kaplica  Przycmentarna kaplica Empty;

Powrót do góry Go down
 

Przycmentarna kaplica

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Przycmentarna kaplica JHTDsR7 :: 
reszta świata
 :: 
Syberia
 :: 
Czernyj Pritok
-